Playlista
sobota, 9 sierpnia 2014
Rozdział 22
To
dzisiaj. Dzisiaj ostatni raz ją zobaczę. Wychodzę wcześniej. Mam przygotowaną
mowę pożegnalną. Wchodzę do kapliczki, gdzie jest już ona w białej trumnie.
Ubrali ją w białą sukienkę. Cieszy mnie to, że wybrali białą. Oznacza czystość
i niewinność. Tak był niewinna. Dlaczego ona nie mogła żyć a w zamian za jej
życie nie mógł umrzeć jakiś morderca bez rodziny i ludzi którzy by go kochali.
Ludzie się zbierają. Znajomi,
przyjaciele, rodzina. Wszyscy płaczą, a ja staram się powstrzymywać łzy.
Ostatnio bardzo dużo płakałem. Jakoś się trzymam.
Ksiądz zaczął mszę. Mówił jakim była
dobrym człowiekiem, pomocnym, miłym. Tak naprawdę nic o niej nie wiedział.
Wiedział. Dlaczego do cholery nie mogę już powiedzieć wie! Dlaczego!
Najpierw przemawia Lily. Mówi o ich przyjaźni, o wspólnych chwilach razem,
wybrykach. Wspomina także o mnie. Cieszy Mnie to, że ktoś o mnie pamięta. Cały
czas stoję obok otwartej trumny i na nią patrzę. Pomimo, że wychudzona dalej
pozostała piękna. Teraz przychodzi pora na mnie.
-Tiff...
młoda, piękna, urocza. Co ja mam bez niej zrobić? Kochałem ją a raczej dalej
kocham pomimo, że nie ma jej już ze mną. Byłaś, jesteś i będziesz najważniejszą
osobą w moim życiu nigdy o tobie nie zapomnę i tych naszych najwspanialszych
chwil. Nie chciałem żebyś odchodziła ale choroba mi cię zabrała . Co ja mam
robić bez ciebie? Nie mam pojęcia. Ale wiec że kochać będę cię zawsze. Byłaś
jedyną osobą którą tak kochałam, jedyną taką wyjątkową. Domniemanym sprawcą
mojego szczęścia było życie ale gdy z niej uszło skończyło się też moje
szczęście. Nienawidzę czasu, zabiera nam wiele bliskich osób, ale jednocześnie
go kocham i dziękuję za te chwile które mogłem z nią spędzić. Nie chcę wyjść z
tej kapicy, nie chcę patrzeć jak ktoś rzuca ziemię na twoją trumnę, bo wiem, że
wtedy utracę cię na zawsze. Już nigdy nie zobaczę twojej rozpromienionej
twarzy, twojego uśmiechu. - mówię i czuję jak jedna łza spływa po moim
policzku. - Nie chcę tego wszystkiego, nie chcę . - podchodzę do trumny i
całuję ją w zimny policzek, staram się wydusić z siebie jeden uśmiech który tak
bardzo lubiła. - Chcę cie mieć przy sobie.- szepczę i trzymam ją za zimną rękę.
Nie jestem w stanie dłużej utrzymać łez. Cały czas na nią patrzę, chcę aby jej
twarz wyryła mi się w pamięci. Chcę ją widzieć cały czas. „I przełknę swoją
dumę
Bo jesteś jedyną, którą kocham
I z Tobą się żegnam.” – szepczę jej to do ucha tekst naszej piosenki.
Bo jesteś jedyną, którą kocham
I z Tobą się żegnam.” – szepczę jej to do ucha tekst naszej piosenki.
Ksiądz kończy mszę, a moment którego się
boje nadchodzi wielkimi krokami. Ostatni raz spoglądam na nią. Proszą mnie abym
zabrał rękę. Ja całuję ją w czoło (bo wiem, że to lubiła najbardziej). Zamykają
trumnę. Już nigdy jej nie zobaczę. Czuję się jakby ktoś uderzył mnie pięścią w
brzuch. Czuję okropny ból. Nie fizyczny. Moja psychika daje o sobie znać. Idę
zaraz za ludźmi. Deszcz zaczyna padać. Nawet niebo się buntuje i płacze. Sam
Bóg daje znać, że się pomylił zabierając ją od nas, ode mnie.
Patrzę,
jak ziemia spada na jej trumnę, jak coraz bardziej ją zakrywa. Jak ona oddala
się ode mnie coraz bardziej. Mam nadzieje, że jest szczęśliwa i jest jej
dobrze. Pragnę tego tak bardzo jak pragnę, żeby wróciła. Ludzie mnie
pocieszają, a ja klęczę zapłakany przy jej grobie. Zabrali mi ją już na zawszę.
Nie umiem wyrazić swoich uczuć w tej chwili. Nie potrafię. To mnie zabija od
środka. Pustka. Jedyne słowo które przychodzi mi na myśl. Jestem wściekły na
wszystko. Rozrywa mnie od środka. Zabierzcie mnie do niej, natychmiast.
Klęczę cały mokry przy jej grobie. Wszyscy już
poszli. Tylko ja zostałem. Modlę cię o to, żeby spotkać się z nią kiedy ja też
już zejdę z tego świata.
Muszę
już wracać do domu. Będę tam chodził codziennie. Będę rozmawiał z nią, mając
nadzieje, ze mnie słucha. Tak naprawdę to ja też umarłem tamtego dnia. Teraz
jestem na ziemi tylko ciałem. Tylko ono mnie tu trzymała. Ostatnio zdecydowanie
za dużo płakałem. Wyczerpałem limit płaczu na następne 10 lat.
Już
nigdy nie pokocham aż tak. Moja wielka miłość była stworzona tylko dla niej.
Nawet jeśli spotkam następną dziewczynę, którą pokocham na pewno nie będzie to,
aż tak mocne uczucie. Ona chciałby mojego szczęścia. Powtarzała mi to, ale moje
poczucie maksymalnego szczęścia zostało dzisiaj pogrzebane razem z nią. Nigdy
nie zapomnę jej uśmiechu, twarzy, faktury jej dłoni. Nie zapomnę jej zapachu,
smaku jej ust. Niebieskich oczy, czekoladowo brązowych włosów. Nigdy także nie
zapomnę tej jednej jedynej nocy. Nie pogodzę się z jej śmiercią. Nigdy. Byłą
niepotrzebna, zabrała mi ją tak szybko i bez powodu.
I
kiedy ktoś spyta mnie jakie marzenie kryję się za spadającą gwiazdą nic nie
odpowiem, bo moje marzenia odeszły razem z nią.
KONIEC
sobota, 26 lipca 2014
Rozdział 21
Siedzę obok jej łóżka, z drugiej
strony lekarz. Jestem niewyspany czuwam przy niej cały czas, bez przerwy.
Obiecałem jej to. Naglę przestaję słyszeć rytmiczne pikanie.
- Tiffany? Halo!
Lekarz podbiega próbuje ją
ratować. Jej matka odciąga mnie od łóżka. Krzyczę błagam, żeby mi pozwoliła
podejść. Chcę ją trzymać za rękę. Chcę siedzieć tam. Widzę, ze lekarz odchodzi
do jej łóżka.
-Ratuj ją, ona nie może umrzeć. –
wrzeszczę i go szarpię.
- Ale to już koniec, jej serce
nie będzie pracować, choćbym nie wiadomo co zrobił. - odpowiada spokojnie.
Nie- myślę sobie. To nie może być
prawda. Klękam przy jej łóżku. Łapię za rękę. Dla mnie ona nie umarła. Płaczę.
A każda łza jest jak rozżarzony węgiel. Patrzę jak lekarz odłącza ją od całej
tej maszynerii obok łóżka. Grzeję jej dłoń. Wyglądaj jakby spała.
Tylko, że ja wiem, rozumiem, że to
nie jest sen. Tiffany byłaś moją arką Noego ale teraz już nic mnie nie uratuje
przez nieszczęściem.
-Dlaczego? Dlaczego już.
Siedzę
przy jej łóżku cały dzień, trzymam ją za rękę. Jej mama chciałaby abym pozwolił
już zabrać jej ciało. Nie to nie jest jej ciało, to cały czas ona. Nigdy o niej
tak nie powiem, że to tylko ciało. NIE! To jest moja ukochana, moje jedyne
źródło szczęścia, które nieodwracalnie straciłem. Przytulam ją bezwładną do
siebie. Płaczę cały czas. Próbują mnie od niej zabrać, ale wyrywam się, nie
chcę odchodzić.
***
Musiałem odejść. Zabrali ją. Teraz
pozostaje mi czekać na pogrzeb. To będzie ostatni raz kiedy ją zobaczę.
Wpadam
w pewnego rodzaju depresję. Nie wychodzę z domu. Przygotowuję sobie mowę na jej
pogrzeb. Pogrzeb – nienawidzę tego słowa, szczególnie teraz, kiedy jestem
zmuszony iść i patrzeć na to wszystko. Muszę kupić nowy garnitur, więc po raz
pierwszy od chwili przyjścia do domu wychodzę. Nie chcę oglądać świata kiedy
jej przy mnie nie ma. Ten świat mnie przeraża. Przeraża mnie pęd, to, że ludzie
nie zauważają cierpienia innych. Moje serce nie jest już jedną częścią.
Przeszedł przez nie huragan. Jest teraz kupką gruzu. Nikomu nie potrzebną kupką
cholernego gruzu. Nikt nie zdoła go odbudować.
sobota, 19 lipca 2014
Rozdział 20
Tej nocy leże z nią. Ona wtula się
we mnie, a ja raczę się tą chwilą jak tonący powietrzem. Wiem, że nie zostało
mi dużo takich chwil. Przytulam ją do siebie. Cieszę się nią jak małe dziecko
lizakiem. To ona jest szczęściem mojego życia, a moim marzeniem jest to, żeby
żyła ze mną.
-Kocham cię.- szepcze do mnie.
-Też cię kocham.- nawet nie
wyobrażasz sobie jak bardzo.
***
Jestem u niej codziennie i widzę
jak z dnia na dzień na jej twarzy coraz bardziej widać kości policzkowe. Pomimo
tego, że TO jest coraz bliżej ona dalej się uśmiecha. Teraz przy jej łóżku cały
czas siedzi lekarz. Ona prawie cały czas śpi. Widzę jak ją tracę. Codziennie
wstaję z prośbą: oby nie dzisiaj, nie teraz.
Zaczął
się rok szkolny a ja zamiast chodzić do szkoły coraz bardziej się zamykam na
wszystko tylko po to, żeby zostawić więcej miejsca dla niej. Mam z nią tylko
kilka zdjęć. Zawsze marzyłem o sesji z nią, żebyśmy mogli oglądać te zdjęcia i
śmiać się z nich za parę lat. Teraz zostało mi raptem kilka chwil. Śpimy zawsze
w tej samej pozycji, zawsze ją obejmuję. Kiedy ręce mi drętwieją i myślę, że
mógłbym ją puścić na chwilkę to mam głupie wrażenie, że już jej więcej nie
obejmę. Leżę więc i obserwuję jak jej klatka piersiowa się podnosi i opada. To
właśnie to utrzymuje mnie przy życiu. Nie zasypiam. Jestem na nogach od kilku
dni z małymi przerwami na drzemkę. Żyję na minimalnych porcjach snu.
sobota, 12 lipca 2014
Rozdział 19
Jedyny przebłysk pamięci mam kiedy
ktoś pakuje mnie do karetki. Widzę ją jak kłóci się z ratowaniem. I znowu tracę
przytomność.
Budzę
się w szpitalu podłączony do kroplówki, a ona siedzi obok mojego łóżka i nie
wygląda dobrze. Jest blada, podejrzanie blada.
-Jak długo spałem?
-2 dni.
- Pamiętam tylko tyle, że jakiś
świr dźgnął mnie nożem. Od czegoś takiego można być w śpiączce przez dwa dni.
- James ty się prawie wykrwawiłeś.
Kiedy straciłeś przytomność uderzyłeś ręką o ziemię i nóż się przesunął
przecinając ci rękę jeszcze bardziej. Boże tak się o ciebie bała. Obudziłam się
na ziemi obok ciebie. Ziemia naokoło była cała czerwona. Już wiem jak się
czujesz jak budzisz sie a ja jestem nieprzytomna.
-Ciii, ale żyje. Spokojnie. – chcę
ją pocałować, ale moje ruchy są ograniczona rurkami i szwami na prawej ręce.
Zbieram
się w sobie i podnoszę się. Ona przychyla się w moją stronę. Całuję ją. Pachnie
truskawkami. Uwielbiam jej zapach. Uwielbiam ją całą. Każdy milimetr jej skóry,
oczy każdy kosmyk włosów. Wiem jak ciężko będzie mi się z nią pożegnać. Jakiś
tydzień temu zastanawiałem się jak będę stał nad jej grobem, jak będę patrzył
jak ją zakopują. Nie umiem wyrazić tego co czuję. Jest to mieszanina
wszystkiego : bólu, cierpienia, niechęci, gniewu. Jest to najgorsze uczucie
jakie człowiek może czuć. To nawet nie jest uczucie. To jest jedna wielka
wewnętrzna pustka. Od teraz mam zamiar wykorzystywać z nią każdą moją sekundę.
-Kocham cię Tiffany.
-Kocham cię James.
Będę wyznawał jej miłość kiedy
tylko nadarzy się okazja.
***
Leżałem
w szpitalu jeszcze 2 dni. Teraz idę z Tiffany do mojego rodzinnego domu. Moja
mama jest nią zachwycona. Ale widzę jak jedna samotna łza spływa po jej
policzku. Stara się to ukryć ale i tak to zauważam. Wie, że ją kocham i wie też
że po jej śmierci nie będę taki sam. Mama
upiekła sernik. Pochłaniamy go prawie całego.
W
końcu przychodzi czas, ze musimy wychodzić. Tiffany jest zmęczona. Żegnam się z
moją mamą.
***
Tiff jest coraz częściej zmęczona.
Rzadko kiedy wychodzimy z domu. Ona coraz częściej śpi a ja wiem, cholera wiem
do czego to będzie prowadzić. ONA UMIERA. Z dnia na dzień widzę jak znika blask
z jej oczu.
***
Musiała
się przenieść do swojego domu, teraz już nawet nie wstaje z łóżka. Przychodzę
codziennie i widzę jak osoba którą tak bardzo kocham powoli znika z mojego
życia. Jest cały czas przyczepiona pod jakąś aparaturę. Jestem obok niej
próbuję ją rozśmieszać. Od czasu do czasu zaśmieję się do mnie. Staram się przy
niej nie płakać. Czasami się udaje a czasami nie. Ona mnie pociesza.
-Nie płacz, taka jest kolej rzeczy,
ktoś umiera, ktoś się rodzi.
- Ale dlaczego ty, BOŻE DLACZEGO MI
JĄ ZABIERASZ, CO JA CI TAKIEGO ZROBIŁEM!- krzyczę i zanoszę się płaczem obok
jej łóżka.- Jak umrzesz chcę, żebyś Mnie nawiedzała co noc, chcę zapamiętać
wszystko. Chcę mieś twoją twarz wyrytą w umyśle. Nie chcę cię zapomnieć. –
mówię i płaczę wtulony w jej włosy.
Ona nic nie mówi tylko się uśmiech.
Kocham w niej to, że nawet w najgorszych chwilach uśmiecha się. W ciągu
ostatniego tygodnia schudła jakieś 10 kilogramów. Nie wstaje z łóżka, jest
podpięta pod kroplówkę. Dzisiaj przyniosłem jej kwiaty. Jak zwykle ucieszyła
się na ich widok jak małe dziecko. Pomimo tego, że wiem, że umiera z dnia na
dzień za każdym razem jak wyobrażam sobie moją przyszłość widzę ją obok siebie.
Ta myśl nie daje mi spokoju. Chciałbym wziąć z nią ślub, może mieć dzieci. Ona
jest miłością mojego życia. A teraz codziennie patrzę jak osoba, którą tak
bardzo kocham i tak bardzo nie chcę aby odeszła codziennie robi krok w inną
stronę. W tą złą stronę.
W
któryś dzień poprosiła :
-Czy mógłbyś spać ze mną. Chcę
codziennie budzić się w twoich ramionach lub po prostu obok ciebie. Chcę cały
czas czuć twoją bliskość.
- Pewnie, co tylko sobie zażyczysz.
Cały czas chcę dawać jej poczucie
bezpieczeństwa. Non stop przy niej jestem, nie odstępuje jej na krok.
niedziela, 6 lipca 2014
Rozdział 18
Tiffany zasypia a ja leżę obok
niej. Nie chcę, żeby umarła, tak bardzo się tego boje. Boże dlaczego to ona tak
wspaniała dziewczyna ma umrzeć tak młodo. Dlaczego tak jest. Dlaczego jak
znajdziemy kogoś kto jest wyjątkowy i ważny w naszym życiu to zawsze się coś
chrzani, zawsze. Najpierw rak zabrał mi ojca a teraz ma mi zabrać ukochaną.
Zasypiam obok niej. Płaczę w poduszkę. Wiem, że to mało męskie ale nie mogę
tego powstrzymać. Przeraża mnie ten świat. Przerazą mnie kruchość ludzi, to, że
tak łatwo można ich stracić.
***
-Proszę
cię, błagam bierz te leki, żyj dla mnie. – mówię to klęcząc przy łóżku.
-Nie James. Nie zmienię swojego
światopoglądu. Postaw się na moim miejscu. Masz wspaniałego chłopaka i nie
chcesz się zmieniać fizycznie i psychicznie. Nie chcę wpaść w depresje
kliniczną. Chcę być sobą i tylko sobą. Nie wiem jak się zmienię po lekach i nie
chcę tego wiedzieć. Wiem, że jest to samolubne,
że powinnam wykazywać się większą wolą walki, ale nie chcę. Po co
walczyć jak i tak przegram.
-Walcz dla mnie. Pomyśl jakbyś się
zachowywała gdybym to ja miał umrzeć za niecały miesiąc. Nie chciałabyś
przedłużyć mojego czasu który nieodwołalnie spędziłbym z tobą. Dlaczego to
robisz.
-James! Koniec tematu! Nie będę
brać żadnych leków i nie proś mnie o to bo się nie zgodzę. Moją mamę
przekonałam.
-Właśnie i co ona na to? Pewnie się
od razu z tym pogodziła.
-Nie kłóciła się ze mną, ale uważa
mnie za osobę świadomą swoich czynów. Na pewno się z tym nie pogodziła, ale nie
naciska na mnie. I proszę cię ty też tego nie rób.
-Nie rozumiem cię. Wiec, że będę
cię kochać taką jaką będziesz. Kocham w tobie wszystko nie tylko wygląd. Choćby
pogryzło cię stado pszczół byłbym z ciebie dumny.
-Nie rozumiesz mnie.
-To mi wytłumacz. Bo chyba jestem
za głupi.
-James nie jesteś głupi tylko ja
nie umiem ci tego wytłumaczyć. Nie rozumiesz mnie.-mówi to i kładzie ręce na
mojej twarzy.-Nie potrafię
-Faktycznie.
Siadam no fotelu obok łóżka i
wpatruję się w nią. Chciałbym ją zrozumieć ale nie umiem. Będę ją akceptował i
kochał pomimo wszystko. Chcę tylko, żeby była ze mną dłużej, najdłużej jak to
tylko możliwe.
***
Dzisiaj jest impreza u Sama i to
dzisiaj wypisują Tiffany do domu. Idę z nią do miasta i kupuję jej sukienkę.
-Ładnie wyglądam?
-Ty zawsze ładnie wyglądasz nawet
przepięknie bym powiedział.
Uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam
jej uśmiech.
Idziemy
wieczorem do Sama. Ja ubrany w Zieloną koszulę i jeansy, a Ona w przepiękną
zwiewną sukienkę w kropki. Nikt, żaden przechodzień nie powiedziałby, że ona
umrze za jakiś miesiąc.
-Cześć
Tiffany, cześć Jem !- krzyczy Sam przeciskając się przez tłum ludzi w
przedpokoju.
-Cześć Sam. – mówimy równocześnie.
-Chodźcie zaprowadzę was do salony
jest tam Lily i kilku jej znajomych.
Sam wprowadza nas do salonu.
-Hej Tiffany! – krzyczy Lily i
uściska ją w drzwiach.- Dobrze wyglądasz.
-Hej James. – mówi i przytula się
do mnie.
-Hej Lily.
-To mój chłopak Will. – mówi Lily-
Will a to moi przyjaciele Tiffany znasz, a to jest James jej chłopak.
Lily
przedstawia nas całej paczce. Są mili, od razu ich polubiłem. Tiffany nie
żałuje sobie jeśli chodzi o alkohol, ja się hamuje bo wiem, że będę musiał
jakoś ją dostarczyć do domu. Tańczymy. Sam załatwił dobrego DJ. Jest świetnie.
Zapominam o wszystkich zmartwieniach. Bawimy się, gramy w karty, śmiejemy się z
siebie. Wychodzimy dopiero o 3 w nocy.
-Dzięki za niezłą zabawę. – krzyczą
za nami znajomi.
-Nie ma za co.- odpowiadam i
wychodzę.
Sam łapie mnie za ramię.
-Dzięki, że przyszedłeś z Tiffany.
Naprawdę dobrana z was para.
-Dzięki. – mówię i uśmiecham się do
niego. -Na razie.
Niosę Tiffany na rękach. Faktycznie
jest zalana w trupa. Lepiej nie chcę myśleć co będzie przeżywać jutro rano.
Tylko raz się tak upiłem i nie mam zamiaru tego powtarzać. Nie chcę wiedzieć co
przeżywa alkoholik po takim kilkudniowym piciu, jak ja po jednej dyskotece nie
wstawałem przez cały dzień. Wchodzę już na ścieżkę do lasu. Nagle słyszę jakiś
szmer w krzakach. Myślę, że to jakieś zwierze więc się nie odwracam. Słyszę
czyjeś kroki za mną. Zerkam kątem oka i widzę jakąś postać która idzie za mną.
Przyspieszam. Postać za mną także. Zaczynam biec. On też. Gdyby nie Tiffany to
uciekłbym albo zatrzymałbym się i skonfrontował cię z napastnikiem, ale teraz
jedynym wyjściem jest ucieczka. Jestem lekko wstawiony i mam nadbagaż, więc nie
biegnę szybko. Naglę czuję przeszywający ból w ramieniu. Klękam a Tiffany
wyślizguje mi się z rąk na ziemię. Ten facet podchodzi do mnie i wyciąga 20
dolców które miałem ze sobą. Kładę się na ziemi i widzę jak jego but zbliża się
do mojej twarzy. Czuję jak odpływam.
niedziela, 29 czerwca 2014
Rozdział 17
Po koncercie idę z Tiffany do
namiotu. Rozmawiamy o muzyce. Tiffany miała tyle szczecią, że ma zdjęcie z
zespołem i ich autografy na koszulce. W końcu kładziemy się w swoje śpiwory.
-James mogę spać z tobą w jednym
śpiworze? Jest mi zimno.
-Pewnie wchodź. – mówię i rozpinam
zamek, żeby mogła swobodnie wejść.
Wtula się we mnie, a ja całuję ją w
czoło.
-Dobranoc.-szepczę jej do ucha.
-Tiffany!
Halo Tiff!. – potrząsam nią i nic. Jest nieprzytomna.
Znowu dzwonię na pogotowie. Po
zgłoszeniu wyciągam ją ze śpiwora i bardzo delikatnie zakładam na nią swoją
bluzę. Wynoszę ją z namiotu i czekam ze zniecierpliwieniem na karetkę. Każda
sekunda ciągnie się w nieskończoność. Wiem, ze w jej stanie kolejne omdlenie
jest czymś bardzo poważnym. Czyżbym miał ją stracić jeszcze szybciej niż
przypuszczałem? Właśnie w takich chwilach uświadamiam sobie jaka jest krucha,
jak bardzo nie chcę jej stracić.
Pogotowie
przyjeżdża dość szybko, każą położyć mi ją na nosze, a ja nie chcę jej opuścić.
Choćby miałbym ją puścić na tylko na chwilkę.
-Mogę z nią jechać ?
-Jesteś z jej rodziny?
-Nie ale..
-Nie ma ale. Niestety nie możesz
jechać.
-Daj spokój Pat pozwól mu jechać.
-Dobra siadaj, ale, żeby to było
ostatni raz.
-Dziękuję.
Wsiadam pospiesznie do karetki.
Jest prawie tak samo jak ostatnio. Tylko teraz ona nie odzyskuje przytomności.
Cały czas trzymam ją ca rękę i powtarzam sobie w myślach, że będzie dobrze, ale
wiem, że tak nie jest i raczej nie będzie. Wiem, że jej stan będzie się cały
czas pogarszał, że to ostatnie dni, kiedy będzie silna, kiedy jej organizm
będzie walczył. Potem się podda. Wiem to, czytałem o tym, w większości
przypadków tak jest. No chyba, że się przyjmuje leki, a Tiffany tego nie robi.
Wysiadam
z karetki i mogę tylko patrzeć jak przenoszą ją na oddział. Wchodzę po cichu na
salę pomimo zakazów pielęgniarki.
-Jeśli nie zacznie pani przyjmować
leków choroba będzie szybciej postępować zostanie pani niecały miesiąc albo
…-zauważył mnie.-Co Pan tu robi!
-To moja dziewczyna i chcę słyszeć
wszystko co się jej tyczy, jeśli ona chcę żebym to usłyszał.
-Chce Pani.
Ona popatrzyła na mnie pytającym
wzrokiem, ja skinąłem głową.
-Tak chcę.
-A więc jeżeli zacznie pani brać
chemię albo przynajmniej tabletki przedłuży Pani swoje życie o jakiś miesiąc.
-Nie chcę brać żadnego świństwa.
-Panie doktorze mógłby Pan nas
zostawić na chwilkę?- pytam.
-Tak, nie ma sprawy. – mówi i
wychodzi zamykając za sobą drzwi.
-Dlaczego mi to robisz ?! Dlaczego
nie chcesz brać tych cholernych leków, żeby żyć dłużej? – krzyczę do niej i
czuję jak łzy spływają mi po policzkach.
-Bo chcę żyć do końca po swojemu,
chcę być sobą a nie warzywem.
-To jest najbardziej samolubna
rzecz jaka możesz zrobić. Żyj dla mnie dla mamy, dla wszystkich którzy cię
kochają. – mówię i siadam na skraju jej łóżka.
-Nie wiesz jak to jest być tak
chorym. Nie chcę się męczyć. To nie dlatego, że cię nie kocham.- mówi i podnosi
się. Bierze moją twarz w dłonie i patrzy mi w oczy. – kocham cię najbardziej na
świecie, chcę z tobą być cały czas, ale nie chcę się męczyć, umierać powoli,
codziennie czuć jak wypływa ze mnie chęć życia i energia. Wybacz mi.
-Ja po prostu nie chcę cię stracić,
nie chcę tego. Boję się tej pustki po twojej śmierci. – mówię i płaczę.
Wiem, ze nie powinienem płakać w
takiej chwili, ale to jest silniejsze ode mnie. Przytulam się do niej. Ona mnie
uspokaja. Jest dla mnie wszystkim. Jeżeli ona odejdzie zostanie mi tylko moja
mama i kilku przyjaciół.
sobota, 21 czerwca 2014
Rozdział 16
Budzę
się pierwszy i widzę, że Tiff dalej śpi na moim torsie. Staram się nie
poruszać, żeby jej nie obudzić.
-Nie śpię, czekałam aż ty się
obudzisz.
-O ty spryciulo poczekaj tu zaraz
wracam. – mówię i wychodzę z łóżka. Ubieram tylko spodenki nie chce mi się szukać
koszulki. Schodzę do kuchni i robię śniadanie. Nakładam na tackę tosty, kakao
oraz musli z mlekiem i zabieram to do sypialni.
-Oto śniadanie do łóżka dla mojej
księżniczki. – mówię i uśmiecham się do niej.
-O Boże dziękuje ci jesteś uroczy.
– mówi, a ja kładę cię bok niej i podkradam jej Tosta. Śmiejemy się do siebie.
-Wiesz co James chcę, żeby było tak
do końca, żebyś zasypiał i budził się obok mnie, chcę czuć twoją bliskość.
-Będzie tak. Możemy tu spać
codziennie a ja mogę robić ci takie śniadanie każdego poranka, też tego chcę,
chcę być przy tobie w każdym momencie twojego życia. Chcę przeżywać twoje
wzloty i upadki. Cieszyć się z tobą i pocieszać cię gdy nie będziesz miała
humoru. To wszystko dlatego, że cie kocham.
W
pokoju nastaje cisza. Wiem, że na pewno jak będę na tyle dorosły, żeby zarabiać
pieniądze wyremontuje ten dom, ale tego pokoju nie zmienię, będzie kojarzył mi
się z najwspanialszymi chwilami mojego życia, z dziewczyną którą kocham ale
która może odejść w każdej chwili pozostawiając pewną pustkę w moim serce.
Patrzę
na Tiffany i się uśmiecham, ona odwzajemnia uśmiech. Nagle zauważam, ze zaczyna
jej lecieć krew z nosa.
-O James przepraszam ubrudziłam
łóżko krwią.
-To nie twoja wina już lecę po
chusteczki.
Wychodzę
z pokoju i biorę wilgotną szmatkę i chusteczki. Siadam obok niej na krawędzi
łóżka.
- Niestety ale będę miała tak
często i to pewnie w najmniej spodziewanych momentach, lekarz mnie ostrzegał.
-Spokojnie jakoś damy radę. –mówię
i przykładam wilgotny kawałek materiały na jej kark.
-Dziękuje.
Siedzimy
tak dobrą chwilę dopóki krwotok nie ustąpi. Przytulam ją do siebie. To tylko
niuanse, drobne gesty, a dają nam obojgu poczucie bezpieczeństwa.
-
Za tydzień grają u nas Imagine Dragons i całkiem przez przypadek nabyłem 2
bilety. Byłabyś tak łaskawa i poszłabyś ze mną ?
-Pewnie, planowałam iść na ten
koncert.
-A
swoją drogą mój kolega urządza imprezę i mam cichą nadzieje, że
pójdziemy razem.
-Pewnie, będzie alkohol ?
-Raczej tak a co ?
-Bo na mojej liście kilku rzeczy
które chcę jeszcze zrobić jest upicie się tak, że nie będę w stanie chodzić.
-I myślisz, że będę cię niósł od
Sama aż do domku w lesie. – mówię i ściągam brwi.
-Tak myślałam, ale jak nie chcesz…
-To dobrze myślałaś i wiedz, że
Lily też tam będzie. – mówię i uśmiecham się.
Dzisiejszy
dzień spędzamy na nic nie robieniu. Po prostu siedzimy przed domkiem i
rozmawiamy o wszystkim. Kiedy ją całuje automatycznie w mojej świadomości
pojawiają się obrazy z dzisiejszej nocy. Dziękuję mojemu mózgowi za to, nie
chcę aby to wspomnienie zatarło się, chcę aby cały czas było wyraźne.
***
Tiffany
jest cały czas zmęczona i zasypia. Teraz uświadamiam sobie jaka jest chora,
cały czas jest zmęczona, blada, na jej ciele pojawiają się bez powodu siniaki i
coraz częściej krwawi z nosa . Jutro musi jechać do szpitala na chemioterapie.
Ona sama tego nie chcę, mówi, że jak ma umierać to z klasą i nie chce stracić
włosów podczas walki która i tak jest skazana na porażkę. Przez cały poprzedni
tydzień nie robiliśmy w zasadzie nic. Chodziliśmy dużo po lesie wokół domu.
Znaleźliśmy domek na drzewie. Spaliśmy tam jednej nocy, ale okazało się, że
bezpieczniej będzie jeśli będziemy nocować w zwykłym domu w razie zasłabnięcia
Tiffaney. Dzisiaj jest koncert. Zaplanowaliśmy, że weźmiemy koce oraz mały
namiot i rozstawimy go na polu
namiotowym w parku, żeby nie wracać taki kawał do domu.
Wychodzimy wcześniej, żeby zająć miejsca
przy scenie. Ale i tak jak dochodzimy widać już mały tłumek ludzi kotłujący się
przy estradzie. Widzę Sama który przedziera się w naszą stronę.
-Siema Jem.
-Siema Sam. – mówię i podaje mu
dłoń.
-A kto z tobą przyszedł? – pyta i
spogląda na Tiffany.
-To moja dziewczyna Tiffany.
Tiffany to jest Ben mój kumpel od kiedy pamiętam.
-Cześć Tiffany . – mówi Sam i
całuję ją w dłoń. – No to mam nadziej, że zobaczę was na mojej imprezie w piątek.
-No pewnie że nas zobaczysz.
–mówię.
Idę
z Tiffany na pole namiotowe i rozkładam nasz nowy „dom”
-Miłych masz kolegów. – mówi
Tiffany
-Dziękuję.
-Zbierajmy się lepiej.
Idziemy
trzymając cię za ręce.
-Poczekaj tu na mnie polecę kupić
coś do picia. – mówię to i odchodzę w stronę małego baru.
-Dwa piwa.
- Ile ty masz lat ?
-21
-Na pewno ?
-Tak
-Masz dowód.
-Nie nie mam dowodu.
-No to nie masz piwa.
-Człowieku to jest zwykły koncert
nie mam zamiaru się schlać.
- I tak piwa nie dostaniesz
gówniarzu a teraz zmiataj stąd bo zrobię się nieprzyjemny!
-Nie mów tak do mnie i sprzedaj mi
to piwo.
-Won albo dostaniesz po ryju.
-Nie.
I
właśnie wtedy ten facet wytoczył się zza lady i uderzył mnie w twarz. Miałam
zamiar odejść, ale jak usłyszałem, że naśmiewa się ze mnie, że jestem tchórzem
do swoich spasionych kolegów podbiegłem do niego. Bez namysłu uderzyłem do
pięściom w szczękę. Powaliłem go jednym ciosem. Byłem tak wściekły, że zacząłem
okładać go pięściami gdzie popadnie.
- James nie uspokój się! – krzyczy
do mnie Tiffany a ja się opamiętuje.
Czuję jej dłonie na moich ramionach
próbuje mnie odciągnąć, a ja nie stawiam oporów. Wstaję i otrzepuję się z
kurzu, a sprzedawca leży na ziemi i rzuca wyzwiska w moją stronę.
- James co cię opętało?
-Puściły mi nerwy, przepraszam nie
zrobię tego nigdy więcej.
-Masz rozcięty łuk brwiowy.
- Nic mi nie będzie.
-Choć tu wojowniku. – mówi i przyciąga
moją głowę do siebie. Całuje mnie. – Nachyl się tu, wyczyszczę ci te ranę. –
mówi do mnie i śmieje się.
Ja też się śmieje. Teraz
uświadamiam sobie jakie o było głupie. Idziemy do namiotu. Ona wyciąga z
apteczki wodę utlenioną i przemywa mi ranę.
-Wiesz, że to było głupie.
-Wiem i to bardzo.
-Już myślałam, że będę musiała Sama
wołać, żeby cię odciągną.
-Nie jak złapałaś mnie za ramię
cały gniew ustąpił.
-Widzisz mam magiczne ręce. – mówi
i się uśmiecha.- Teraz się nie ruszaj bo chcę wyciągnąć kamyk.
-Wytrzymam.
Marszczy czoło i przygryza wargę. A
ja staram się nie ruszać. Patrzę na nią i dopiero teraz przypatruję się
dokładniej rysą jej twarzy. Jest piękna. Uśmiecha się do mnie.
-Już. Bolało?
-Nie, w końcu masz magiczne ręce.
No to jeszcze plaster i możemy wychodzić.
Wychodzimy za rękę z namiotu, a ja
podbiegam do barku, za którym stoi inny facet.
-Poproszę dwa piwa.
-Z sokiem?
-Tiffany chcesz z sokiem czy bez ?
-Z sokiem.
- No to jedno z sokiem drugie bez.
Ile płace?
-10$
Odchodzimy od barku w samą porę bo
na scenie pojawia się zespół. Jest już ciemno. Bawimy się przy muzyce.
Tańczymy, skaczemy ,wrzeszczymy, ogółem zachowujemy się jak zwykli ludzie, nie
obarczeni znamieniem choroby.
sobota, 14 czerwca 2014
Rozdział 15
Znam pewnego dobrego fachowca ma na imię Ben był
kumplem mojego taty jest ode mnie starszy o 8 lat. Prowadzę ją do niego.
-Dzień dobry. – mówi Tiff
-Dobry-odpowiada.- Cześć Jem.
-Moja dziewczyna chciałaby sobie zrobić u ciebie
tatuaż.
- O proszę, dziewczyna powiadasz? Czemu się ni
pochwaliłeś?
-Nie miałem okazji. Tiffany to Ben kumpel mojego
taty pracowali kiedyś razem. Ben to moja dziewczyna Tiffany.
-No to masz już upatrzony wzór?
-Nie, a co proponujesz?
-To zależy gdzie chcesz mieć tatuaż?
-Na ramieniu.
-A jakiej wielkości?
-Jeszcze nie wiem.
-No to masz tu szablony. – mówi Ben i podaje jej
segregator.
-A ty Jem robisz coś ?
-Chyba tak.
-A co konkretnie ? Czy ty też nie wiesz?
-Wiem chcę napis na łopatce.
-No dawaj co ci mam tam nabazgrać ?
-Never give up.
-To to się kładź na stół będę tworzyć.-mówi i
uśmiecha się do mnie.
Posłusznie
kładę się na kozetkę.
-Uwaga będzie bolało.
Nie boję się bólu. Ale faktycznie boli jak cholera.
O mało nie przegryzam sobie języka. Leżę tam i myślę co wybierze Tiff.
-Dobra twardzielu już. Tam jest lustro.
Wstaję i podchodzę do lustra.
-Wow Ben jesteś świetny dzięki.
Tiffany podchodzi do mnie.
-Stay Strong na obojczyku.
-No to ok. siadaj na fotelu.- mówi Ben
Widzę jak zaciska zęby
kiedy Ben pierwszy raz dotyka maszynką jej skóry. Patrzy na mnie a ja się
uśmiecham i puszczam jej oczko. Ona uśmiecha się do mnie.
-No to wszystko. Reklamacji nie przyjmuję.
-Ile płacę Ben?
-Nic na koszt firmy. – mówi i uśmiecha się do mnie.
-Dzięki. – mówię. – Cześć.
Kiedy wychodzimy Tiffany łapie mnie za rękę.
-Kocham cię za to, że jesteś i za to, że pozwalasz
mi być sobą. Chcę żebyś byłe przy mnie kiedy odejdę.
-Też cię kocham i chcę być z Tobą zawsze.
-Dziękuj, że jesteś moim chłopakiem i przyjacielem.
-Nie ma za co. – mówię i uśmiecham się do niej.
Całuję ja w czubek nosa.
Idziemy
do parku i siadamy na ławce koło stawu. Nic nie mówimy tylko patrzymy na
przechodniów zastanawiając się dokąd niektórzy się tak spieszą. Zaczyna robić
się chłodno i widzę, że Tiffany jest zimno więc przytulam ją do siebie i oddaję
swoją bluzę.
Idziemy
do domku w lesie i rozmawiamy o wszystkim. Wchodzimy do sypialni na piętrze i
siadamy na łóżku. Nagle zaczął się trochę niezręczny temat. Spytałem się Tiff
czy kiedyś to robiła. Popatrzyła się na mnie i powiedziała
-Nigdy
-Dlaczego? Tylko wiedz że to nie
jest propozycja
-Dobrze rozumiem, nie robiłam tego
ponieważ nie było w moim życiu jeszcze chłopaka, który byłby na tyle wyjątkowy,
nie chcę aby to było coś prostackiego, tylko upust jakiegoś zwierzęcego
instynktu, chcę żeby to było coś wyjątkowego.
-Czy ja jestem wyjątkowy?
-Jesteś.
Tiff mnie spytała:
-Chciałbyś to ze mną zrobić?
-Jeżeli ty chcesz to ja też. Chyba
że nie jesteś gotowa
-Jestem
-No dobrze, ale jak będziesz chciała żebym
przestał to powiedz
-Dobrze.
Czułem że jest spięta no ale w końcu się jej
nie dziwie. Zaczęliśmy się całować. Dotykałem ją delikatnie, widzę że nie chcę
żebym przestawał. Zdejmuję z niej powoli ubrania ona robi to samo. Nie
przestajemy się całować. I nagle stało się. Całe wydarzenie nie było takie o
jakim wspominali mi kumple w szkole, było inaczej niż w ich opowieściach,
cieszyliśmy się swoją bliskością. Upajaliśmy się tymi chwilami
-Byłem delikatny?
-Oczywiście.
Jest
to najwspanialszy dzień w moim życiu. Leżymy obok siebie przykryci tylko kocem.
Ona kładzie głowę na mojej piersi i zasypia,
ja też powoli odpływam.
poniedziałek, 9 czerwca 2014
Rozdział 14
Kiedy dzwonie dzwonkiem
widzę, jak najpiękniejsza twarz na świecie znika z okna.
- Cześć Tiffany.
-O Boże jak pięknie wyglądasz.
-Dziękuję ty też. Mogę wejść.
-A na pewno tego chcesz ?
-Raczej tak.
Wchodzę do przedpokoju, zerkam w stronę salony i
widzę jej matkę. Na jej twarzy rysuje się zdziwienie i złość, jest wściekła, że
miałem czelność nie usłuchać jej zakazu. Wstaje od stołu.
-Tiffany to dla ciebie.- mówię i wyciągam bukiet.
-Boże dziękuję. – mówi i przytula mnie. – Jesteś
kochany.
I w tym momencie jej mama wchodzi do przedpokoju.
- Masz czelność przychodzić do mojego domu, mimo, że
zakazałam ci się widywać z moją córką ?!
-Ale mamo…
-Nie Tiffany, widzę, że twój kolega nie rozumie jak
się do niego mówi normalnie. Wyjdź!
-Nie. – mówię tylko i widzę taką złość na twarzy jej
matki, że podejrzewam, ze zaraz wybuchnie.
-Wynocha!
-Nie mam takiego zamiaru. – mówię łagodnie.
-Już jeden gnojek kiedyś kochał moją córkę a potem
złamał jej serce, nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić!
-Tyle, że ja nie jestem takim gnojkiem.- mówię i
zaczynam krzyczeć. -Nie zostawię jej nigdy, kocham ją za to jaka jest, nie
zostawię jej bo jest chora, jak się kogoś kocha to nie rani się go, ja nie
jestem już dzieckiem wiem jak boli strata z powodu raka i nie boję się tego, że
stracą ją niedługo, chcę przez ten czas być przy niej i dawać jej tyle
szczęścia ile mogę i pani tego nie zmieni, zabraniając mi się z nią spotykać
rani pani mnie i swoją własną córkę,! NIE ZOSTAWIĘ JEJ !
Z twarzy matki Tiff mogę wywnioskować, że jest
bardzo zdziwiona. Nie wie co powiedzieć. W końcu mówi:
-Przepraszam, za to jak cię postrzegałam na początku
dopiero teraz widzę jak bardzo ją kochasz i jak bardzo ci na niej zależy.
Wybacz mi to zachowanie. – mówi a ja widzę po niej skruchę.
Nie wiem czym zasłużyłem sobie na takie traktowanie,
ale na pewno już mam to za sobą. Wiem, że jej matka zabije mnie jeżeli złamię
jej serce.
Tiffany przytula się do mnie, a ja opieram głowę o
jej ramie.
-Też cie kocham. - szepcze, a ja wtulam się w nią.-
Czuję jak bije twoje serce i nie chcę aby przestało kiedy moje przestanie-
szepcze do mnie.- Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwy kiedy odejdę, że
znajdziesz sobie kogoś i pokochasz go tak jak mnie.
-Nie mogę ci tego obiecać i ty nie odejdziesz. Nie,
choćbym miał szukać światami to znajdę lekarstwo. Nie pozwolę ci odejść nie tak
szybko.
Idziemy
po schodach do jej pokoju.
Siadamy na jej łóżku. Ona bierze moją twarz w dłonie
i mówi słowa których nie chciałby usłyszeć nikt.
-Został mi miesiąc, przy dobrych wiatrach dwa.
-Nie…
-Ciii. Chcę ten czas wykorzystać maksymalnie, chcę
być z tobą szczęśliwa. Zróbmy coś szalonego proszę cię. Nie chcę tkwić w domu i
umierać powoli, nie chcę czuć jak ucieka ze mnie życie. Chcę żyć ze
świadomością, że coś robię, że spełniam marzenia i nie chcę siedzieć bezczynnie
i myśleć o śmierci, o tym, że ona pochłonie mnie niedługo.
-A więc co zrobimy najpierw.
-Zawsze marzyłam o tatuażu.
-Kiedy to zrobimy?
-Dzisiaj, zaraz, teraz.
-Dobra tylko wstąpmy do domku w lesie przebiorę się.
-Dobrze.
Wybiegamy
z domu. Biorę ją na barana i biegnę do lasu. Szybko się przebieram i biorę
pieniądze. Idziemy do miasta.
-Skąd wiesz jak to jest stracić kogoś przez raka.
-Mój ojciec umarł prawie rok temu na raka płuc, pali
papierosy i to pewnie przez to.
-Przykro mi.
-Nic się nie stało.
-Wiesz co kocham twój uśmiech.
-Dziękuję- mówię i się uśmiecham.- Skoro sprawia ci
to przyjemność to mogę się uśmiechać cały czas.
sobota, 31 maja 2014
Rozdział 13
Tiffany zasypia z głową na moich kolanach, a ja
przejeżdżam dłonią po jej głowie. I chociaż wiem, że jest to niemożliwe ze
względu na jej matkę mam zamiar widywać się z nią codziennie. Nie odpuszczę,
nie tak łatwo.
Gdy
widzę, że jej mama wróciła do szpitala delikatnie budzę Tiff i mówię, że muszę
iść. Nie chcę kolejnej awantury. Ona prosi mnie, żebym został przy niej, ale ja
muszę odmówić. Nie chcę jej zostawić ale muszę. Wybiegam z oddziału. Mam pewien
plan.
Jadę do
domu Lily. Pukam. Drzwi otwierają się i staje w nich wysoka blondynka o zielonych
oczach. Uśmiech się.
-Hej jestem Lily, a ty to pewnie ten sławny James?
-Tak to ja. Chciałbym się dowiedzieć jak najwięcej o
Tiffany, no dosłownie wszystko.
- No to wchodź.
Wchodzę do domu Lily. Ona prowadzi mnie do swojego
pokoju. Siadam na łóżku, a ona na fotelu po przeciwnej stronie.
-No to co chcesz wiedzieć ?
-Na początek jaki jest jej ulubiony kolor?
-Zielony, czerwony i niebieski.
-Ulubione kwiaty?
-Róże, albo krwisto czerwone albo białe.
-Pies czy kot?
-Zdecydowanie pies.
-Romanse czy komedie.
-I to i to ale bardziej filmy romantyczne, ona to
uwielbia siedzenie wieczorem na kanapie i oglądanie tego.
-Książki czy filmy?
-Bardziej książki, ale oglądać filmy też bardzo
lubi.
-Lenienie się w domu czy przygoda?
-Przygoda.
-Ocean czy jezioro?
-Nie wiem, sam się musisz dowiedzieć?
-Jak na razie mi wystarczy, no chyba, że wiesz coś
jeszcze co może mnie zainteresować w tej chwili?
-Chyba tak, wiem tyle, że ona cię kocha i jeżeli ją
zranisz nie wytrzyma psychicznie, a ja cię wtedy dorwę choćbyś zaszył się na
największym zadupiu świata. Rozumiemy się?
-Pewnie, nie mam zamiaru nikogo ranić, a w
szczególności dziewczyny, która darzy mnie uczuciem.
-No to się rozumiemy, wiec, że ona nie jest mocna
psychicznie, ale ja tak i to bardzo.
-Dzięki za pomoc, to do zobaczenia kiedyś.
Wychodzę
od niej z domu i od razu biegnę do siebie do domu. Wbiegam po schodach i
wyciągam ze skrytki wszystkie swoje oszczędność. Mam dużo pieniędzy.
Oszczędzałem od podstawówki. Jak na człowieka który ma prawie 18 lat to jestem
bogaty. Pierwszą rzeczą jaką robie jest pobiegnięcie do szpitala i zapytanie
się pielęgniarki kiedy wypiszę Tiff. Okazuję się, że już jej nie ma w szpitalu
jest w domu, dzwonię do niej.
-Halo.
-To ja James gdzie mieszkasz podaj mi dokładny
adres.
- Coast Street 2016. Mam w ogródku huśtawkę.
-Będę za ok. 20 minut.
-Ale moja mama…
-Cii zobaczysz.
Rozłączam się. Idę do sklepu i kupuję garnitur.
Udaję się do domku letniskowego, który właśnie staje się moim drugim domem.
Ubieram się w garnitur, i idę do kwiaciarni. Kupuję pokaźny bukiet złożony z
kilkudziesięciu róż. I idę do Tiff.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)