Kiedy dzwonie dzwonkiem
widzę, jak najpiękniejsza twarz na świecie znika z okna.
- Cześć Tiffany.
-O Boże jak pięknie wyglądasz.
-Dziękuję ty też. Mogę wejść.
-A na pewno tego chcesz ?
-Raczej tak.
Wchodzę do przedpokoju, zerkam w stronę salony i
widzę jej matkę. Na jej twarzy rysuje się zdziwienie i złość, jest wściekła, że
miałem czelność nie usłuchać jej zakazu. Wstaje od stołu.
-Tiffany to dla ciebie.- mówię i wyciągam bukiet.
-Boże dziękuję. – mówi i przytula mnie. – Jesteś
kochany.
I w tym momencie jej mama wchodzi do przedpokoju.
- Masz czelność przychodzić do mojego domu, mimo, że
zakazałam ci się widywać z moją córką ?!
-Ale mamo…
-Nie Tiffany, widzę, że twój kolega nie rozumie jak
się do niego mówi normalnie. Wyjdź!
-Nie. – mówię tylko i widzę taką złość na twarzy jej
matki, że podejrzewam, ze zaraz wybuchnie.
-Wynocha!
-Nie mam takiego zamiaru. – mówię łagodnie.
-Już jeden gnojek kiedyś kochał moją córkę a potem
złamał jej serce, nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić!
-Tyle, że ja nie jestem takim gnojkiem.- mówię i
zaczynam krzyczeć. -Nie zostawię jej nigdy, kocham ją za to jaka jest, nie
zostawię jej bo jest chora, jak się kogoś kocha to nie rani się go, ja nie
jestem już dzieckiem wiem jak boli strata z powodu raka i nie boję się tego, że
stracą ją niedługo, chcę przez ten czas być przy niej i dawać jej tyle
szczęścia ile mogę i pani tego nie zmieni, zabraniając mi się z nią spotykać
rani pani mnie i swoją własną córkę,! NIE ZOSTAWIĘ JEJ !
Z twarzy matki Tiff mogę wywnioskować, że jest
bardzo zdziwiona. Nie wie co powiedzieć. W końcu mówi:
-Przepraszam, za to jak cię postrzegałam na początku
dopiero teraz widzę jak bardzo ją kochasz i jak bardzo ci na niej zależy.
Wybacz mi to zachowanie. – mówi a ja widzę po niej skruchę.
Nie wiem czym zasłużyłem sobie na takie traktowanie,
ale na pewno już mam to za sobą. Wiem, że jej matka zabije mnie jeżeli złamię
jej serce.
Tiffany przytula się do mnie, a ja opieram głowę o
jej ramie.
-Też cie kocham. - szepcze, a ja wtulam się w nią.-
Czuję jak bije twoje serce i nie chcę aby przestało kiedy moje przestanie-
szepcze do mnie.- Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwy kiedy odejdę, że
znajdziesz sobie kogoś i pokochasz go tak jak mnie.
-Nie mogę ci tego obiecać i ty nie odejdziesz. Nie,
choćbym miał szukać światami to znajdę lekarstwo. Nie pozwolę ci odejść nie tak
szybko.
Idziemy
po schodach do jej pokoju.
Siadamy na jej łóżku. Ona bierze moją twarz w dłonie
i mówi słowa których nie chciałby usłyszeć nikt.
-Został mi miesiąc, przy dobrych wiatrach dwa.
-Nie…
-Ciii. Chcę ten czas wykorzystać maksymalnie, chcę
być z tobą szczęśliwa. Zróbmy coś szalonego proszę cię. Nie chcę tkwić w domu i
umierać powoli, nie chcę czuć jak ucieka ze mnie życie. Chcę żyć ze
świadomością, że coś robię, że spełniam marzenia i nie chcę siedzieć bezczynnie
i myśleć o śmierci, o tym, że ona pochłonie mnie niedługo.
-A więc co zrobimy najpierw.
-Zawsze marzyłam o tatuażu.
-Kiedy to zrobimy?
-Dzisiaj, zaraz, teraz.
-Dobra tylko wstąpmy do domku w lesie przebiorę się.
-Dobrze.
Wybiegamy
z domu. Biorę ją na barana i biegnę do lasu. Szybko się przebieram i biorę
pieniądze. Idziemy do miasta.
-Skąd wiesz jak to jest stracić kogoś przez raka.
-Mój ojciec umarł prawie rok temu na raka płuc, pali
papierosy i to pewnie przez to.
-Przykro mi.
-Nic się nie stało.
-Wiesz co kocham twój uśmiech.
-Dziękuję- mówię i się uśmiecham.- Skoro sprawia ci
to przyjemność to mogę się uśmiechać cały czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz