Playlista

sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 16

Budzę się pierwszy i widzę, że Tiff dalej śpi na moim torsie. Staram się nie poruszać, żeby jej nie obudzić.
-Nie śpię, czekałam aż ty się obudzisz.
-O ty spryciulo poczekaj tu zaraz wracam. – mówię i wychodzę z łóżka. Ubieram tylko spodenki nie chce mi się szukać koszulki. Schodzę do kuchni i robię śniadanie. Nakładam na tackę tosty, kakao oraz musli z mlekiem i zabieram to do sypialni.
-Oto śniadanie do łóżka dla mojej księżniczki. – mówię i uśmiecham się do niej.
-O Boże dziękuje ci jesteś uroczy. – mówi, a ja kładę cię bok niej i podkradam jej Tosta. Śmiejemy się do siebie.
-Wiesz co James chcę, żeby było tak do końca, żebyś zasypiał i budził się obok mnie, chcę czuć twoją bliskość.
-Będzie tak. Możemy tu spać codziennie a ja mogę robić ci takie śniadanie każdego poranka, też tego chcę, chcę być przy tobie w każdym momencie twojego życia. Chcę przeżywać twoje wzloty i upadki. Cieszyć się z tobą i pocieszać cię gdy nie będziesz miała humoru. To wszystko dlatego, że cie kocham.
        W pokoju nastaje cisza. Wiem, że na pewno jak będę na tyle dorosły, żeby zarabiać pieniądze wyremontuje ten dom, ale tego pokoju nie zmienię, będzie kojarzył mi się z najwspanialszymi chwilami mojego życia, z dziewczyną którą kocham ale która może odejść w każdej chwili pozostawiając pewną pustkę w moim serce.
Patrzę na Tiffany i się uśmiecham, ona odwzajemnia uśmiech. Nagle zauważam, ze zaczyna jej lecieć krew z nosa.
-O James przepraszam ubrudziłam łóżko krwią.
-To nie twoja wina już lecę po chusteczki.
        Wychodzę z pokoju i biorę wilgotną szmatkę i chusteczki. Siadam obok niej na krawędzi łóżka.
- Niestety ale będę miała tak często i to pewnie w najmniej spodziewanych momentach, lekarz mnie ostrzegał.
-Spokojnie jakoś damy radę. –mówię i przykładam wilgotny kawałek materiały na jej kark.
-Dziękuje.
        Siedzimy tak dobrą chwilę dopóki krwotok nie ustąpi. Przytulam ją do siebie. To tylko niuanse, drobne gesty, a dają nam obojgu poczucie bezpieczeństwa.
        - Za tydzień grają u nas Imagine Dragons i całkiem przez przypadek nabyłem 2 bilety. Byłabyś tak łaskawa i poszłabyś ze mną ?
-Pewnie, planowałam iść na ten koncert.
-A  swoją drogą mój kolega urządza imprezę i mam cichą nadzieje, że pójdziemy razem.
-Pewnie, będzie alkohol ?
-Raczej tak a co ?
-Bo na mojej liście kilku rzeczy które chcę jeszcze zrobić jest upicie się tak, że nie będę w stanie chodzić.
-I myślisz, że będę cię niósł od Sama aż do domku w lesie. – mówię i ściągam brwi.
-Tak myślałam, ale jak nie chcesz…
-To dobrze myślałaś i wiedz, że Lily też tam będzie. – mówię i uśmiecham się.
        Dzisiejszy dzień spędzamy na nic nie robieniu. Po prostu siedzimy przed domkiem i rozmawiamy o wszystkim. Kiedy ją całuje automatycznie w mojej świadomości pojawiają się obrazy z dzisiejszej nocy. Dziękuję mojemu mózgowi za to, nie chcę aby to wspomnienie zatarło się, chcę aby cały czas było wyraźne.
       
                                   ***
Tiffany jest cały czas zmęczona i zasypia. Teraz uświadamiam sobie jaka jest chora, cały czas jest zmęczona, blada, na jej ciele pojawiają się bez powodu siniaki i coraz częściej krwawi z nosa . Jutro musi jechać do szpitala na chemioterapie. Ona sama tego nie chcę, mówi, że jak ma umierać to z klasą i nie chce stracić włosów podczas walki która i tak jest skazana na porażkę. Przez cały poprzedni tydzień nie robiliśmy w zasadzie nic. Chodziliśmy dużo po lesie wokół domu. Znaleźliśmy domek na drzewie. Spaliśmy tam jednej nocy, ale okazało się, że bezpieczniej będzie jeśli będziemy nocować w zwykłym domu w razie zasłabnięcia Tiffaney. Dzisiaj jest koncert. Zaplanowaliśmy, że weźmiemy koce oraz mały namiot  i rozstawimy go na polu namiotowym w parku, żeby nie wracać taki kawał do domu.
        Wychodzimy wcześniej, żeby zająć miejsca przy scenie. Ale i tak jak dochodzimy widać już mały tłumek ludzi kotłujący się przy estradzie. Widzę Sama który przedziera się w naszą stronę.
-Siema Jem.
-Siema Sam. – mówię i podaje mu dłoń.
-A kto z tobą przyszedł? – pyta i spogląda na Tiffany.
-To moja dziewczyna Tiffany. Tiffany to jest Ben mój kumpel od kiedy pamiętam.
-Cześć Tiffany . – mówi Sam i całuję ją w dłoń. – No to mam nadziej, że zobaczę was na mojej imprezie w piątek.
-No pewnie że nas zobaczysz. –mówię.
        Idę z Tiffany na pole namiotowe i rozkładam nasz nowy „dom”
-Miłych masz kolegów. – mówi Tiffany
-Dziękuję.
-Zbierajmy się lepiej.
        Idziemy trzymając cię za ręce.
-Poczekaj tu na mnie polecę kupić coś do picia. – mówię to i odchodzę w stronę małego baru.
-Dwa piwa.
- Ile ty masz lat ?
-21
-Na pewno ?
-Tak
-Masz dowód.
-Nie nie mam dowodu.
-No to nie masz piwa.
-Człowieku to jest zwykły koncert nie mam zamiaru się schlać.
- I tak piwa nie dostaniesz gówniarzu a teraz zmiataj stąd bo zrobię się nieprzyjemny!
-Nie mów tak do mnie i sprzedaj mi to piwo.
-Won albo dostaniesz po ryju.
-Nie.
        I właśnie wtedy ten facet wytoczył się zza lady i uderzył mnie w twarz. Miałam zamiar odejść, ale jak usłyszałem, że naśmiewa się ze mnie, że jestem tchórzem do swoich spasionych kolegów podbiegłem do niego. Bez namysłu uderzyłem do pięściom w szczękę. Powaliłem go jednym ciosem. Byłem tak wściekły, że zacząłem okładać go pięściami gdzie popadnie.
- James nie uspokój się! – krzyczy do mnie Tiffany a ja się opamiętuje.
Czuję jej dłonie na moich ramionach próbuje mnie odciągnąć, a ja nie stawiam oporów. Wstaję i otrzepuję się z kurzu, a sprzedawca leży na ziemi i rzuca wyzwiska w moją stronę.
- James co cię opętało?
-Puściły mi nerwy, przepraszam nie zrobię tego nigdy więcej.
-Masz rozcięty łuk brwiowy.
- Nic mi nie będzie.
-Choć tu wojowniku. – mówi i przyciąga moją głowę do siebie. Całuje mnie. – Nachyl się tu, wyczyszczę ci te ranę. – mówi do mnie i śmieje się.
Ja też się śmieje. Teraz uświadamiam sobie jakie o było głupie. Idziemy do namiotu. Ona wyciąga z apteczki wodę utlenioną i przemywa mi ranę.
-Wiesz, że to było głupie.
-Wiem i to bardzo.
-Już myślałam, że będę musiała Sama wołać, żeby cię odciągną.
-Nie jak złapałaś mnie za ramię cały gniew ustąpił.
-Widzisz mam magiczne ręce. – mówi i się uśmiecha.- Teraz się nie ruszaj bo chcę wyciągnąć kamyk.
-Wytrzymam.
Marszczy czoło i przygryza wargę. A ja staram się nie ruszać. Patrzę na nią i dopiero teraz przypatruję się dokładniej rysą jej twarzy. Jest piękna. Uśmiecha się do mnie.
-Już. Bolało?
-Nie, w końcu masz magiczne ręce. No to jeszcze plaster i możemy wychodzić.
Wychodzimy za rękę z namiotu, a ja podbiegam do barku, za którym stoi inny facet.
-Poproszę dwa piwa.
-Z sokiem?
-Tiffany chcesz z sokiem czy bez ?
-Z sokiem.
- No to jedno z sokiem drugie bez. Ile płace?
-10$

Odchodzimy od barku w samą porę bo na scenie pojawia się zespół. Jest już ciemno. Bawimy się przy muzyce. Tańczymy, skaczemy ,wrzeszczymy, ogółem zachowujemy się jak zwykli ludzie, nie obarczeni znamieniem choroby. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz