Budzę
się pierwszy i widzę, że Tiff dalej śpi na moim torsie. Staram się nie
poruszać, żeby jej nie obudzić.
-Nie śpię, czekałam aż ty się
obudzisz.
-O ty spryciulo poczekaj tu zaraz
wracam. – mówię i wychodzę z łóżka. Ubieram tylko spodenki nie chce mi się szukać
koszulki. Schodzę do kuchni i robię śniadanie. Nakładam na tackę tosty, kakao
oraz musli z mlekiem i zabieram to do sypialni.
-Oto śniadanie do łóżka dla mojej
księżniczki. – mówię i uśmiecham się do niej.
-O Boże dziękuje ci jesteś uroczy.
– mówi, a ja kładę cię bok niej i podkradam jej Tosta. Śmiejemy się do siebie.
-Wiesz co James chcę, żeby było tak
do końca, żebyś zasypiał i budził się obok mnie, chcę czuć twoją bliskość.
-Będzie tak. Możemy tu spać
codziennie a ja mogę robić ci takie śniadanie każdego poranka, też tego chcę,
chcę być przy tobie w każdym momencie twojego życia. Chcę przeżywać twoje
wzloty i upadki. Cieszyć się z tobą i pocieszać cię gdy nie będziesz miała
humoru. To wszystko dlatego, że cie kocham.
W
pokoju nastaje cisza. Wiem, że na pewno jak będę na tyle dorosły, żeby zarabiać
pieniądze wyremontuje ten dom, ale tego pokoju nie zmienię, będzie kojarzył mi
się z najwspanialszymi chwilami mojego życia, z dziewczyną którą kocham ale
która może odejść w każdej chwili pozostawiając pewną pustkę w moim serce.
Patrzę
na Tiffany i się uśmiecham, ona odwzajemnia uśmiech. Nagle zauważam, ze zaczyna
jej lecieć krew z nosa.
-O James przepraszam ubrudziłam
łóżko krwią.
-To nie twoja wina już lecę po
chusteczki.
Wychodzę
z pokoju i biorę wilgotną szmatkę i chusteczki. Siadam obok niej na krawędzi
łóżka.
- Niestety ale będę miała tak
często i to pewnie w najmniej spodziewanych momentach, lekarz mnie ostrzegał.
-Spokojnie jakoś damy radę. –mówię
i przykładam wilgotny kawałek materiały na jej kark.
-Dziękuje.
Siedzimy
tak dobrą chwilę dopóki krwotok nie ustąpi. Przytulam ją do siebie. To tylko
niuanse, drobne gesty, a dają nam obojgu poczucie bezpieczeństwa.
-
Za tydzień grają u nas Imagine Dragons i całkiem przez przypadek nabyłem 2
bilety. Byłabyś tak łaskawa i poszłabyś ze mną ?
-Pewnie, planowałam iść na ten
koncert.
-A
swoją drogą mój kolega urządza imprezę i mam cichą nadzieje, że
pójdziemy razem.
-Pewnie, będzie alkohol ?
-Raczej tak a co ?
-Bo na mojej liście kilku rzeczy
które chcę jeszcze zrobić jest upicie się tak, że nie będę w stanie chodzić.
-I myślisz, że będę cię niósł od
Sama aż do domku w lesie. – mówię i ściągam brwi.
-Tak myślałam, ale jak nie chcesz…
-To dobrze myślałaś i wiedz, że
Lily też tam będzie. – mówię i uśmiecham się.
Dzisiejszy
dzień spędzamy na nic nie robieniu. Po prostu siedzimy przed domkiem i
rozmawiamy o wszystkim. Kiedy ją całuje automatycznie w mojej świadomości
pojawiają się obrazy z dzisiejszej nocy. Dziękuję mojemu mózgowi za to, nie
chcę aby to wspomnienie zatarło się, chcę aby cały czas było wyraźne.
***
Tiffany
jest cały czas zmęczona i zasypia. Teraz uświadamiam sobie jaka jest chora,
cały czas jest zmęczona, blada, na jej ciele pojawiają się bez powodu siniaki i
coraz częściej krwawi z nosa . Jutro musi jechać do szpitala na chemioterapie.
Ona sama tego nie chcę, mówi, że jak ma umierać to z klasą i nie chce stracić
włosów podczas walki która i tak jest skazana na porażkę. Przez cały poprzedni
tydzień nie robiliśmy w zasadzie nic. Chodziliśmy dużo po lesie wokół domu.
Znaleźliśmy domek na drzewie. Spaliśmy tam jednej nocy, ale okazało się, że
bezpieczniej będzie jeśli będziemy nocować w zwykłym domu w razie zasłabnięcia
Tiffaney. Dzisiaj jest koncert. Zaplanowaliśmy, że weźmiemy koce oraz mały
namiot i rozstawimy go na polu
namiotowym w parku, żeby nie wracać taki kawał do domu.
Wychodzimy wcześniej, żeby zająć miejsca
przy scenie. Ale i tak jak dochodzimy widać już mały tłumek ludzi kotłujący się
przy estradzie. Widzę Sama który przedziera się w naszą stronę.
-Siema Jem.
-Siema Sam. – mówię i podaje mu
dłoń.
-A kto z tobą przyszedł? – pyta i
spogląda na Tiffany.
-To moja dziewczyna Tiffany.
Tiffany to jest Ben mój kumpel od kiedy pamiętam.
-Cześć Tiffany . – mówi Sam i
całuję ją w dłoń. – No to mam nadziej, że zobaczę was na mojej imprezie w piątek.
-No pewnie że nas zobaczysz.
–mówię.
Idę
z Tiffany na pole namiotowe i rozkładam nasz nowy „dom”
-Miłych masz kolegów. – mówi
Tiffany
-Dziękuję.
-Zbierajmy się lepiej.
Idziemy
trzymając cię za ręce.
-Poczekaj tu na mnie polecę kupić
coś do picia. – mówię to i odchodzę w stronę małego baru.
-Dwa piwa.
- Ile ty masz lat ?
-21
-Na pewno ?
-Tak
-Masz dowód.
-Nie nie mam dowodu.
-No to nie masz piwa.
-Człowieku to jest zwykły koncert
nie mam zamiaru się schlać.
- I tak piwa nie dostaniesz
gówniarzu a teraz zmiataj stąd bo zrobię się nieprzyjemny!
-Nie mów tak do mnie i sprzedaj mi
to piwo.
-Won albo dostaniesz po ryju.
-Nie.
I
właśnie wtedy ten facet wytoczył się zza lady i uderzył mnie w twarz. Miałam
zamiar odejść, ale jak usłyszałem, że naśmiewa się ze mnie, że jestem tchórzem
do swoich spasionych kolegów podbiegłem do niego. Bez namysłu uderzyłem do
pięściom w szczękę. Powaliłem go jednym ciosem. Byłem tak wściekły, że zacząłem
okładać go pięściami gdzie popadnie.
- James nie uspokój się! – krzyczy
do mnie Tiffany a ja się opamiętuje.
Czuję jej dłonie na moich ramionach
próbuje mnie odciągnąć, a ja nie stawiam oporów. Wstaję i otrzepuję się z
kurzu, a sprzedawca leży na ziemi i rzuca wyzwiska w moją stronę.
- James co cię opętało?
-Puściły mi nerwy, przepraszam nie
zrobię tego nigdy więcej.
-Masz rozcięty łuk brwiowy.
- Nic mi nie będzie.
-Choć tu wojowniku. – mówi i przyciąga
moją głowę do siebie. Całuje mnie. – Nachyl się tu, wyczyszczę ci te ranę. –
mówi do mnie i śmieje się.
Ja też się śmieje. Teraz
uświadamiam sobie jakie o było głupie. Idziemy do namiotu. Ona wyciąga z
apteczki wodę utlenioną i przemywa mi ranę.
-Wiesz, że to było głupie.
-Wiem i to bardzo.
-Już myślałam, że będę musiała Sama
wołać, żeby cię odciągną.
-Nie jak złapałaś mnie za ramię
cały gniew ustąpił.
-Widzisz mam magiczne ręce. – mówi
i się uśmiecha.- Teraz się nie ruszaj bo chcę wyciągnąć kamyk.
-Wytrzymam.
Marszczy czoło i przygryza wargę. A
ja staram się nie ruszać. Patrzę na nią i dopiero teraz przypatruję się
dokładniej rysą jej twarzy. Jest piękna. Uśmiecha się do mnie.
-Już. Bolało?
-Nie, w końcu masz magiczne ręce.
No to jeszcze plaster i możemy wychodzić.
Wychodzimy za rękę z namiotu, a ja
podbiegam do barku, za którym stoi inny facet.
-Poproszę dwa piwa.
-Z sokiem?
-Tiffany chcesz z sokiem czy bez ?
-Z sokiem.
- No to jedno z sokiem drugie bez.
Ile płace?
-10$
Odchodzimy od barku w samą porę bo
na scenie pojawia się zespół. Jest już ciemno. Bawimy się przy muzyce.
Tańczymy, skaczemy ,wrzeszczymy, ogółem zachowujemy się jak zwykli ludzie, nie
obarczeni znamieniem choroby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz