Po koncercie idę z Tiffany do
namiotu. Rozmawiamy o muzyce. Tiffany miała tyle szczecią, że ma zdjęcie z
zespołem i ich autografy na koszulce. W końcu kładziemy się w swoje śpiwory.
-James mogę spać z tobą w jednym
śpiworze? Jest mi zimno.
-Pewnie wchodź. – mówię i rozpinam
zamek, żeby mogła swobodnie wejść.
Wtula się we mnie, a ja całuję ją w
czoło.
-Dobranoc.-szepczę jej do ucha.
-Tiffany!
Halo Tiff!. – potrząsam nią i nic. Jest nieprzytomna.
Znowu dzwonię na pogotowie. Po
zgłoszeniu wyciągam ją ze śpiwora i bardzo delikatnie zakładam na nią swoją
bluzę. Wynoszę ją z namiotu i czekam ze zniecierpliwieniem na karetkę. Każda
sekunda ciągnie się w nieskończoność. Wiem, ze w jej stanie kolejne omdlenie
jest czymś bardzo poważnym. Czyżbym miał ją stracić jeszcze szybciej niż
przypuszczałem? Właśnie w takich chwilach uświadamiam sobie jaka jest krucha,
jak bardzo nie chcę jej stracić.
Pogotowie
przyjeżdża dość szybko, każą położyć mi ją na nosze, a ja nie chcę jej opuścić.
Choćby miałbym ją puścić na tylko na chwilkę.
-Mogę z nią jechać ?
-Jesteś z jej rodziny?
-Nie ale..
-Nie ma ale. Niestety nie możesz
jechać.
-Daj spokój Pat pozwól mu jechać.
-Dobra siadaj, ale, żeby to było
ostatni raz.
-Dziękuję.
Wsiadam pospiesznie do karetki.
Jest prawie tak samo jak ostatnio. Tylko teraz ona nie odzyskuje przytomności.
Cały czas trzymam ją ca rękę i powtarzam sobie w myślach, że będzie dobrze, ale
wiem, że tak nie jest i raczej nie będzie. Wiem, że jej stan będzie się cały
czas pogarszał, że to ostatnie dni, kiedy będzie silna, kiedy jej organizm
będzie walczył. Potem się podda. Wiem to, czytałem o tym, w większości
przypadków tak jest. No chyba, że się przyjmuje leki, a Tiffany tego nie robi.
Wysiadam
z karetki i mogę tylko patrzeć jak przenoszą ją na oddział. Wchodzę po cichu na
salę pomimo zakazów pielęgniarki.
-Jeśli nie zacznie pani przyjmować
leków choroba będzie szybciej postępować zostanie pani niecały miesiąc albo
…-zauważył mnie.-Co Pan tu robi!
-To moja dziewczyna i chcę słyszeć
wszystko co się jej tyczy, jeśli ona chcę żebym to usłyszał.
-Chce Pani.
Ona popatrzyła na mnie pytającym
wzrokiem, ja skinąłem głową.
-Tak chcę.
-A więc jeżeli zacznie pani brać
chemię albo przynajmniej tabletki przedłuży Pani swoje życie o jakiś miesiąc.
-Nie chcę brać żadnego świństwa.
-Panie doktorze mógłby Pan nas
zostawić na chwilkę?- pytam.
-Tak, nie ma sprawy. – mówi i
wychodzi zamykając za sobą drzwi.
-Dlaczego mi to robisz ?! Dlaczego
nie chcesz brać tych cholernych leków, żeby żyć dłużej? – krzyczę do niej i
czuję jak łzy spływają mi po policzkach.
-Bo chcę żyć do końca po swojemu,
chcę być sobą a nie warzywem.
-To jest najbardziej samolubna
rzecz jaka możesz zrobić. Żyj dla mnie dla mamy, dla wszystkich którzy cię
kochają. – mówię i siadam na skraju jej łóżka.
-Nie wiesz jak to jest być tak
chorym. Nie chcę się męczyć. To nie dlatego, że cię nie kocham.- mówi i podnosi
się. Bierze moją twarz w dłonie i patrzy mi w oczy. – kocham cię najbardziej na
świecie, chcę z tobą być cały czas, ale nie chcę się męczyć, umierać powoli,
codziennie czuć jak wypływa ze mnie chęć życia i energia. Wybacz mi.
-Ja po prostu nie chcę cię stracić,
nie chcę tego. Boję się tej pustki po twojej śmierci. – mówię i płaczę.
Wiem, ze nie powinienem płakać w
takiej chwili, ale to jest silniejsze ode mnie. Przytulam się do niej. Ona mnie
uspokaja. Jest dla mnie wszystkim. Jeżeli ona odejdzie zostanie mi tylko moja
mama i kilku przyjaciół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz