Playlista

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 11

Wracam na salę gdzie położyli Tiffany, jest podpięta pod kilka urządzeń.
-Jak się czujesz ?
-Teraz lepiej. Uratowałeś mnie. Dziękuję.- mówi to i próbuje przychylić się w moją stronę. Ułatwiam jej to i pochylam się w jej stronę. A ona łapie mnie za kołnierz i całuje.
        Jak na złość w tym samym momencie wpada do pokoju jej mama, natychmiast odskakuję od Tiff, a ona patrzy na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami, w pewnym sensie ją zraniłem, więc błagam ją wzrokiem żeby mi wybaczyła.
-Przyjaciel tak?
-Mamo nie denerwuj się, to James jest moim chłopakiem.
-James czy możesz wyjść na chwilkę? –pyta mnie jej mama, a ja posłusznie wychodzę z pokoju.
        Siedzę w poczekalnie i analizuję wygląd Tiff, błękitny kolor jej oczu, delikatność dłoni, pełne usta, długie czekoladowe włosy. Jest przepiękna, a ja wiem o tym, że niedługo stracę to wszystko. Nie chcę tego. Tak bardzo tego nie chcę, boję się utraty. Tak właśnie to utraty się boje niczego innego tylko tego, że stracę ważną dla siebie osobę.      
        Siedzę tak i myślę o tym wszystkim o czasie który działa na jej niekorzyść. I nagle z sali wybiega matka Tiff. Wchodzę tam i widzę ją zapłakaną, nie chcę aby płakała. Postanawiam sobie, że jeśli doprowadzę ją do płaczu będę nienawidził samego siebie, nie wybaczę sobie tego. Siadam na skraju jej łóżka,  biorę w palce kosmyk jej włosów i wsadzam za ucho.
-Co się stało?
-Moja mam właśnie zabroniła mi się z tobą spotykać.-mówi to i znów wybucha płaczem, a ja z całych sił przytulam ją do siebie chcę żeby nie płakała, kiedy ona płacze coś we mnie pęka.
-Choćby nie wiem co zostanę przy tobie, po prostu będę cały czas.
Siedzimy razem ona wtulona w mój tors łka, a ja nic nie mogę zrobić. Bezsilność to mój największy wróg.
        Siedzę na fotelu obok łóżka Tiff dopóki jej mama nie wchodzi na salę.
-Wyjdź stąd chłopcze i proszę nie pojawiaj się więcej u Tiff.
-Ale…
-Wyjdź.
Kiedy wychodzę widzę błagalny wzrok Tiffany wiem że nie chce tego, że nie rozumie  decyzji matki. Nie dam od siebie odciągnąć tej dziewczyny, obiecałem jej to i dotrzymam słowa. Przesypiam noc w szpitalu na krześle przy wejściu do Sali w której leży Tiffany. Rano wychodzę ze szpitala. Kiedy wsadzam rękę do kieszeni czuję telefon Tiff zapomniałem jej go oddać. Kiedy wyciągam go z kieszeni wpadam na wspaniały pomysł. Wybieram numer do Lily.
-Hej Tiffany czemuż to zawdzięczam ten telefon, czyżbyś miła zamiar przyprowadzić do mnie twojego chłopaka?
-Z tej strony James. Chciałbym poprosić cię o przysługę. Znasz Tiff od dziecka i znasz także jej mamę, chcę przekonać ją do siebie bo wiem, że nie przypadłem jej do gustu, wręcz mnie nie lubi.
-To pewnie dlatego, że przyjechała wczoraj do mnie i skontrolowała, czy jej córka jest w moim domu, jak dobrze wiesz nie było jej więc wściekła się, że jej własne dziecko ją okłamuje. A tak właściwie to gdzie Tiff?
-Tiffany leży w szpitalu zasłabła dzisiaj rano, kiedy była u mnie.
-No podejrzewam, że to z niewyspania, mogę się założyć, że nie spaliście w nocy tylko rozwalaliście łóżko co?
-Lily nie jestem taki nie umawiam się z dziewczynami tylko po to, żeby się z nimi przespać, a potem zwiać jak ostatni kretyn.- zdenerwowało mnie jej postrzeganie chłopaków jako gruboskórnych i nieczułych ludzi, którzy chcą wykorzystać dziewczynę, a potem uciec.
-Jej mama lubi jak ktoś jest kulturalny, nie znosi chamstwa i prostactwa no i nie lubi też dresiarzy, nauka to dla niej podstawa. Tylko tyle wiem. Mam nadzieje, że pomogłam. A i tak właściwie dlaczego Tiff leży w szpitalu co się stało?- nie wiem co mam odpowiedzieć,  pewnie ona sama chciałaby to powiedzieć swojej najlepszej przyjaciółce.
-Chyba tylko zasłabła pewnie nic poważnego. Muszę kończyć, pa.
-Pa.

Wkładam telefon do kieszeni. Muszę iść do domu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz