Tiffany zasypia a ja leżę obok
niej. Nie chcę, żeby umarła, tak bardzo się tego boje. Boże dlaczego to ona tak
wspaniała dziewczyna ma umrzeć tak młodo. Dlaczego tak jest. Dlaczego jak
znajdziemy kogoś kto jest wyjątkowy i ważny w naszym życiu to zawsze się coś
chrzani, zawsze. Najpierw rak zabrał mi ojca a teraz ma mi zabrać ukochaną.
Zasypiam obok niej. Płaczę w poduszkę. Wiem, że to mało męskie ale nie mogę
tego powstrzymać. Przeraża mnie ten świat. Przerazą mnie kruchość ludzi, to, że
tak łatwo można ich stracić.
***
-Proszę
cię, błagam bierz te leki, żyj dla mnie. – mówię to klęcząc przy łóżku.
-Nie James. Nie zmienię swojego
światopoglądu. Postaw się na moim miejscu. Masz wspaniałego chłopaka i nie
chcesz się zmieniać fizycznie i psychicznie. Nie chcę wpaść w depresje
kliniczną. Chcę być sobą i tylko sobą. Nie wiem jak się zmienię po lekach i nie
chcę tego wiedzieć. Wiem, że jest to samolubne,
że powinnam wykazywać się większą wolą walki, ale nie chcę. Po co
walczyć jak i tak przegram.
-Walcz dla mnie. Pomyśl jakbyś się
zachowywała gdybym to ja miał umrzeć za niecały miesiąc. Nie chciałabyś
przedłużyć mojego czasu który nieodwołalnie spędziłbym z tobą. Dlaczego to
robisz.
-James! Koniec tematu! Nie będę
brać żadnych leków i nie proś mnie o to bo się nie zgodzę. Moją mamę
przekonałam.
-Właśnie i co ona na to? Pewnie się
od razu z tym pogodziła.
-Nie kłóciła się ze mną, ale uważa
mnie za osobę świadomą swoich czynów. Na pewno się z tym nie pogodziła, ale nie
naciska na mnie. I proszę cię ty też tego nie rób.
-Nie rozumiem cię. Wiec, że będę
cię kochać taką jaką będziesz. Kocham w tobie wszystko nie tylko wygląd. Choćby
pogryzło cię stado pszczół byłbym z ciebie dumny.
-Nie rozumiesz mnie.
-To mi wytłumacz. Bo chyba jestem
za głupi.
-James nie jesteś głupi tylko ja
nie umiem ci tego wytłumaczyć. Nie rozumiesz mnie.-mówi to i kładzie ręce na
mojej twarzy.-Nie potrafię
-Faktycznie.
Siadam no fotelu obok łóżka i
wpatruję się w nią. Chciałbym ją zrozumieć ale nie umiem. Będę ją akceptował i
kochał pomimo wszystko. Chcę tylko, żeby była ze mną dłużej, najdłużej jak to
tylko możliwe.
***
Dzisiaj jest impreza u Sama i to
dzisiaj wypisują Tiffany do domu. Idę z nią do miasta i kupuję jej sukienkę.
-Ładnie wyglądam?
-Ty zawsze ładnie wyglądasz nawet
przepięknie bym powiedział.
Uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam
jej uśmiech.
Idziemy
wieczorem do Sama. Ja ubrany w Zieloną koszulę i jeansy, a Ona w przepiękną
zwiewną sukienkę w kropki. Nikt, żaden przechodzień nie powiedziałby, że ona
umrze za jakiś miesiąc.
-Cześć
Tiffany, cześć Jem !- krzyczy Sam przeciskając się przez tłum ludzi w
przedpokoju.
-Cześć Sam. – mówimy równocześnie.
-Chodźcie zaprowadzę was do salony
jest tam Lily i kilku jej znajomych.
Sam wprowadza nas do salonu.
-Hej Tiffany! – krzyczy Lily i
uściska ją w drzwiach.- Dobrze wyglądasz.
-Hej James. – mówi i przytula się
do mnie.
-Hej Lily.
-To mój chłopak Will. – mówi Lily-
Will a to moi przyjaciele Tiffany znasz, a to jest James jej chłopak.
Lily
przedstawia nas całej paczce. Są mili, od razu ich polubiłem. Tiffany nie
żałuje sobie jeśli chodzi o alkohol, ja się hamuje bo wiem, że będę musiał
jakoś ją dostarczyć do domu. Tańczymy. Sam załatwił dobrego DJ. Jest świetnie.
Zapominam o wszystkich zmartwieniach. Bawimy się, gramy w karty, śmiejemy się z
siebie. Wychodzimy dopiero o 3 w nocy.
-Dzięki za niezłą zabawę. – krzyczą
za nami znajomi.
-Nie ma za co.- odpowiadam i
wychodzę.
Sam łapie mnie za ramię.
-Dzięki, że przyszedłeś z Tiffany.
Naprawdę dobrana z was para.
-Dzięki. – mówię i uśmiecham się do
niego. -Na razie.
Niosę Tiffany na rękach. Faktycznie
jest zalana w trupa. Lepiej nie chcę myśleć co będzie przeżywać jutro rano.
Tylko raz się tak upiłem i nie mam zamiaru tego powtarzać. Nie chcę wiedzieć co
przeżywa alkoholik po takim kilkudniowym piciu, jak ja po jednej dyskotece nie
wstawałem przez cały dzień. Wchodzę już na ścieżkę do lasu. Nagle słyszę jakiś
szmer w krzakach. Myślę, że to jakieś zwierze więc się nie odwracam. Słyszę
czyjeś kroki za mną. Zerkam kątem oka i widzę jakąś postać która idzie za mną.
Przyspieszam. Postać za mną także. Zaczynam biec. On też. Gdyby nie Tiffany to
uciekłbym albo zatrzymałbym się i skonfrontował cię z napastnikiem, ale teraz
jedynym wyjściem jest ucieczka. Jestem lekko wstawiony i mam nadbagaż, więc nie
biegnę szybko. Naglę czuję przeszywający ból w ramieniu. Klękam a Tiffany
wyślizguje mi się z rąk na ziemię. Ten facet podchodzi do mnie i wyciąga 20
dolców które miałem ze sobą. Kładę się na ziemi i widzę jak jego but zbliża się
do mojej twarzy. Czuję jak odpływam.