Playlista

niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział 17

Po koncercie idę z Tiffany do namiotu. Rozmawiamy o muzyce. Tiffany miała tyle szczecią, że ma zdjęcie z zespołem i ich autografy na koszulce. W końcu kładziemy się w swoje śpiwory.
-James mogę spać z tobą w jednym śpiworze? Jest mi zimno.
-Pewnie wchodź. – mówię i rozpinam zamek, żeby mogła swobodnie wejść.
Wtula się we mnie, a ja całuję ją w czoło.
-Dobranoc.-szepczę jej do ucha.

        -Tiffany! Halo Tiff!. – potrząsam nią i nic. Jest nieprzytomna.
Znowu dzwonię na pogotowie. Po zgłoszeniu wyciągam ją ze śpiwora i bardzo delikatnie zakładam na nią swoją bluzę. Wynoszę ją z namiotu i czekam ze zniecierpliwieniem na karetkę. Każda sekunda ciągnie się w nieskończoność. Wiem, ze w jej stanie kolejne omdlenie jest czymś bardzo poważnym. Czyżbym miał ją stracić jeszcze szybciej niż przypuszczałem? Właśnie w takich chwilach uświadamiam sobie jaka jest krucha, jak bardzo nie chcę jej stracić.
        Pogotowie przyjeżdża dość szybko, każą położyć mi ją na nosze, a ja nie chcę jej opuścić. Choćby miałbym ją puścić na tylko na chwilkę.
-Mogę z nią jechać ?
-Jesteś z jej rodziny?
-Nie ale..
-Nie ma ale. Niestety nie możesz jechać.
-Daj spokój Pat pozwól mu jechać.
-Dobra siadaj, ale, żeby to było ostatni raz.
-Dziękuję.
Wsiadam pospiesznie do karetki. Jest prawie tak samo jak ostatnio. Tylko teraz ona nie odzyskuje przytomności. Cały czas trzymam ją ca rękę i powtarzam sobie w myślach, że będzie dobrze, ale wiem, że tak nie jest i raczej nie będzie. Wiem, że jej stan będzie się cały czas pogarszał, że to ostatnie dni, kiedy będzie silna, kiedy jej organizm będzie walczył. Potem się podda. Wiem to, czytałem o tym, w większości przypadków tak jest. No chyba, że się przyjmuje leki, a Tiffany tego nie robi.
        Wysiadam z karetki i mogę tylko patrzeć jak przenoszą ją na oddział. Wchodzę po cichu na salę pomimo zakazów pielęgniarki.
-Jeśli nie zacznie pani przyjmować leków choroba będzie szybciej postępować zostanie pani niecały miesiąc albo …-zauważył mnie.-Co Pan tu robi!
-To moja dziewczyna i chcę słyszeć wszystko co się jej tyczy, jeśli ona chcę żebym to usłyszał.   
-Chce Pani.
Ona popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem, ja skinąłem głową.
-Tak chcę.
-A więc jeżeli zacznie pani brać chemię albo przynajmniej tabletki przedłuży Pani swoje życie o jakiś miesiąc.
-Nie chcę brać żadnego świństwa.
-Panie doktorze mógłby Pan nas zostawić na chwilkę?- pytam.
-Tak, nie ma sprawy. – mówi i wychodzi zamykając za sobą drzwi.
-Dlaczego mi to robisz ?! Dlaczego nie chcesz brać tych cholernych leków, żeby żyć dłużej? – krzyczę do niej i czuję jak łzy spływają mi po policzkach.
-Bo chcę żyć do końca po swojemu, chcę być sobą a nie warzywem.
-To jest najbardziej samolubna rzecz jaka możesz zrobić. Żyj dla mnie dla mamy, dla wszystkich którzy cię kochają. – mówię i siadam na skraju jej łóżka.
-Nie wiesz jak to jest być tak chorym. Nie chcę się męczyć. To nie dlatego, że cię nie kocham.- mówi i podnosi się. Bierze moją twarz w dłonie i patrzy mi w oczy. – kocham cię najbardziej na świecie, chcę z tobą być cały czas, ale nie chcę się męczyć, umierać powoli, codziennie czuć jak wypływa ze mnie chęć życia i energia. Wybacz mi.
-Ja po prostu nie chcę cię stracić, nie chcę tego. Boję się tej pustki po twojej śmierci. – mówię i płaczę.

Wiem, ze nie powinienem płakać w takiej chwili, ale to jest silniejsze ode mnie. Przytulam się do niej. Ona mnie uspokaja. Jest dla mnie wszystkim. Jeżeli ona odejdzie zostanie mi tylko moja mama i kilku przyjaciół.

sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 16

Budzę się pierwszy i widzę, że Tiff dalej śpi na moim torsie. Staram się nie poruszać, żeby jej nie obudzić.
-Nie śpię, czekałam aż ty się obudzisz.
-O ty spryciulo poczekaj tu zaraz wracam. – mówię i wychodzę z łóżka. Ubieram tylko spodenki nie chce mi się szukać koszulki. Schodzę do kuchni i robię śniadanie. Nakładam na tackę tosty, kakao oraz musli z mlekiem i zabieram to do sypialni.
-Oto śniadanie do łóżka dla mojej księżniczki. – mówię i uśmiecham się do niej.
-O Boże dziękuje ci jesteś uroczy. – mówi, a ja kładę cię bok niej i podkradam jej Tosta. Śmiejemy się do siebie.
-Wiesz co James chcę, żeby było tak do końca, żebyś zasypiał i budził się obok mnie, chcę czuć twoją bliskość.
-Będzie tak. Możemy tu spać codziennie a ja mogę robić ci takie śniadanie każdego poranka, też tego chcę, chcę być przy tobie w każdym momencie twojego życia. Chcę przeżywać twoje wzloty i upadki. Cieszyć się z tobą i pocieszać cię gdy nie będziesz miała humoru. To wszystko dlatego, że cie kocham.
        W pokoju nastaje cisza. Wiem, że na pewno jak będę na tyle dorosły, żeby zarabiać pieniądze wyremontuje ten dom, ale tego pokoju nie zmienię, będzie kojarzył mi się z najwspanialszymi chwilami mojego życia, z dziewczyną którą kocham ale która może odejść w każdej chwili pozostawiając pewną pustkę w moim serce.
Patrzę na Tiffany i się uśmiecham, ona odwzajemnia uśmiech. Nagle zauważam, ze zaczyna jej lecieć krew z nosa.
-O James przepraszam ubrudziłam łóżko krwią.
-To nie twoja wina już lecę po chusteczki.
        Wychodzę z pokoju i biorę wilgotną szmatkę i chusteczki. Siadam obok niej na krawędzi łóżka.
- Niestety ale będę miała tak często i to pewnie w najmniej spodziewanych momentach, lekarz mnie ostrzegał.
-Spokojnie jakoś damy radę. –mówię i przykładam wilgotny kawałek materiały na jej kark.
-Dziękuje.
        Siedzimy tak dobrą chwilę dopóki krwotok nie ustąpi. Przytulam ją do siebie. To tylko niuanse, drobne gesty, a dają nam obojgu poczucie bezpieczeństwa.
        - Za tydzień grają u nas Imagine Dragons i całkiem przez przypadek nabyłem 2 bilety. Byłabyś tak łaskawa i poszłabyś ze mną ?
-Pewnie, planowałam iść na ten koncert.
-A  swoją drogą mój kolega urządza imprezę i mam cichą nadzieje, że pójdziemy razem.
-Pewnie, będzie alkohol ?
-Raczej tak a co ?
-Bo na mojej liście kilku rzeczy które chcę jeszcze zrobić jest upicie się tak, że nie będę w stanie chodzić.
-I myślisz, że będę cię niósł od Sama aż do domku w lesie. – mówię i ściągam brwi.
-Tak myślałam, ale jak nie chcesz…
-To dobrze myślałaś i wiedz, że Lily też tam będzie. – mówię i uśmiecham się.
        Dzisiejszy dzień spędzamy na nic nie robieniu. Po prostu siedzimy przed domkiem i rozmawiamy o wszystkim. Kiedy ją całuje automatycznie w mojej świadomości pojawiają się obrazy z dzisiejszej nocy. Dziękuję mojemu mózgowi za to, nie chcę aby to wspomnienie zatarło się, chcę aby cały czas było wyraźne.
       
                                   ***
Tiffany jest cały czas zmęczona i zasypia. Teraz uświadamiam sobie jaka jest chora, cały czas jest zmęczona, blada, na jej ciele pojawiają się bez powodu siniaki i coraz częściej krwawi z nosa . Jutro musi jechać do szpitala na chemioterapie. Ona sama tego nie chcę, mówi, że jak ma umierać to z klasą i nie chce stracić włosów podczas walki która i tak jest skazana na porażkę. Przez cały poprzedni tydzień nie robiliśmy w zasadzie nic. Chodziliśmy dużo po lesie wokół domu. Znaleźliśmy domek na drzewie. Spaliśmy tam jednej nocy, ale okazało się, że bezpieczniej będzie jeśli będziemy nocować w zwykłym domu w razie zasłabnięcia Tiffaney. Dzisiaj jest koncert. Zaplanowaliśmy, że weźmiemy koce oraz mały namiot  i rozstawimy go na polu namiotowym w parku, żeby nie wracać taki kawał do domu.
        Wychodzimy wcześniej, żeby zająć miejsca przy scenie. Ale i tak jak dochodzimy widać już mały tłumek ludzi kotłujący się przy estradzie. Widzę Sama który przedziera się w naszą stronę.
-Siema Jem.
-Siema Sam. – mówię i podaje mu dłoń.
-A kto z tobą przyszedł? – pyta i spogląda na Tiffany.
-To moja dziewczyna Tiffany. Tiffany to jest Ben mój kumpel od kiedy pamiętam.
-Cześć Tiffany . – mówi Sam i całuję ją w dłoń. – No to mam nadziej, że zobaczę was na mojej imprezie w piątek.
-No pewnie że nas zobaczysz. –mówię.
        Idę z Tiffany na pole namiotowe i rozkładam nasz nowy „dom”
-Miłych masz kolegów. – mówi Tiffany
-Dziękuję.
-Zbierajmy się lepiej.
        Idziemy trzymając cię za ręce.
-Poczekaj tu na mnie polecę kupić coś do picia. – mówię to i odchodzę w stronę małego baru.
-Dwa piwa.
- Ile ty masz lat ?
-21
-Na pewno ?
-Tak
-Masz dowód.
-Nie nie mam dowodu.
-No to nie masz piwa.
-Człowieku to jest zwykły koncert nie mam zamiaru się schlać.
- I tak piwa nie dostaniesz gówniarzu a teraz zmiataj stąd bo zrobię się nieprzyjemny!
-Nie mów tak do mnie i sprzedaj mi to piwo.
-Won albo dostaniesz po ryju.
-Nie.
        I właśnie wtedy ten facet wytoczył się zza lady i uderzył mnie w twarz. Miałam zamiar odejść, ale jak usłyszałem, że naśmiewa się ze mnie, że jestem tchórzem do swoich spasionych kolegów podbiegłem do niego. Bez namysłu uderzyłem do pięściom w szczękę. Powaliłem go jednym ciosem. Byłem tak wściekły, że zacząłem okładać go pięściami gdzie popadnie.
- James nie uspokój się! – krzyczy do mnie Tiffany a ja się opamiętuje.
Czuję jej dłonie na moich ramionach próbuje mnie odciągnąć, a ja nie stawiam oporów. Wstaję i otrzepuję się z kurzu, a sprzedawca leży na ziemi i rzuca wyzwiska w moją stronę.
- James co cię opętało?
-Puściły mi nerwy, przepraszam nie zrobię tego nigdy więcej.
-Masz rozcięty łuk brwiowy.
- Nic mi nie będzie.
-Choć tu wojowniku. – mówi i przyciąga moją głowę do siebie. Całuje mnie. – Nachyl się tu, wyczyszczę ci te ranę. – mówi do mnie i śmieje się.
Ja też się śmieje. Teraz uświadamiam sobie jakie o było głupie. Idziemy do namiotu. Ona wyciąga z apteczki wodę utlenioną i przemywa mi ranę.
-Wiesz, że to było głupie.
-Wiem i to bardzo.
-Już myślałam, że będę musiała Sama wołać, żeby cię odciągną.
-Nie jak złapałaś mnie za ramię cały gniew ustąpił.
-Widzisz mam magiczne ręce. – mówi i się uśmiecha.- Teraz się nie ruszaj bo chcę wyciągnąć kamyk.
-Wytrzymam.
Marszczy czoło i przygryza wargę. A ja staram się nie ruszać. Patrzę na nią i dopiero teraz przypatruję się dokładniej rysą jej twarzy. Jest piękna. Uśmiecha się do mnie.
-Już. Bolało?
-Nie, w końcu masz magiczne ręce. No to jeszcze plaster i możemy wychodzić.
Wychodzimy za rękę z namiotu, a ja podbiegam do barku, za którym stoi inny facet.
-Poproszę dwa piwa.
-Z sokiem?
-Tiffany chcesz z sokiem czy bez ?
-Z sokiem.
- No to jedno z sokiem drugie bez. Ile płace?
-10$

Odchodzimy od barku w samą porę bo na scenie pojawia się zespół. Jest już ciemno. Bawimy się przy muzyce. Tańczymy, skaczemy ,wrzeszczymy, ogółem zachowujemy się jak zwykli ludzie, nie obarczeni znamieniem choroby. 

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 15

Znam pewnego dobrego fachowca ma na imię Ben był kumplem mojego taty jest ode mnie starszy o 8 lat. Prowadzę ją do niego.
-Dzień dobry. – mówi Tiff
-Dobry-odpowiada.- Cześć Jem.
-Moja dziewczyna chciałaby sobie zrobić u ciebie tatuaż.
- O proszę, dziewczyna powiadasz? Czemu się ni pochwaliłeś?
-Nie miałem okazji. Tiffany to Ben kumpel mojego taty pracowali kiedyś razem. Ben to moja dziewczyna Tiffany.
-No to masz już upatrzony wzór?
-Nie, a co proponujesz?
-To zależy gdzie chcesz mieć tatuaż?
-Na ramieniu.
-A jakiej wielkości?
-Jeszcze nie wiem.
-No to masz tu szablony. – mówi Ben i podaje jej segregator.
-A ty Jem robisz coś ?
-Chyba tak.
-A co konkretnie ? Czy ty też nie wiesz?
-Wiem chcę napis na łopatce.
-No dawaj co ci mam tam nabazgrać ?
-Never give up.
-To to się kładź na stół będę tworzyć.-mówi i uśmiecha się do mnie.
        Posłusznie kładę się na kozetkę.
-Uwaga będzie bolało.
Nie boję się bólu. Ale faktycznie boli jak cholera. O mało nie przegryzam sobie języka. Leżę tam i myślę co wybierze Tiff.
-Dobra twardzielu już. Tam jest lustro.
Wstaję i podchodzę do lustra.
-Wow Ben jesteś świetny dzięki.
Tiffany podchodzi do mnie.
-Stay Strong na obojczyku.
-No to ok. siadaj na fotelu.- mówi Ben
Widzę jak zaciska zęby kiedy Ben pierwszy raz dotyka maszynką jej skóry. Patrzy na mnie a ja się uśmiecham i puszczam jej oczko. Ona uśmiecha się  do mnie.
-No to wszystko. Reklamacji nie przyjmuję.
-Ile płacę Ben?
-Nic na koszt firmy. – mówi i uśmiecha się do mnie.
-Dzięki. – mówię. – Cześć.
Kiedy wychodzimy Tiffany łapie mnie za rękę.
-Kocham cię za to, że jesteś i za to, że pozwalasz mi być sobą. Chcę żebyś byłe przy mnie kiedy odejdę.
-Też cię kocham i chcę być z Tobą zawsze.
-Dziękuj, że jesteś moim chłopakiem i przyjacielem.
-Nie ma za co. – mówię i uśmiecham się do niej. Całuję ja w czubek nosa.
        Idziemy do parku i siadamy na ławce koło stawu. Nic nie mówimy tylko patrzymy na przechodniów zastanawiając się dokąd niektórzy się tak spieszą. Zaczyna robić się chłodno i widzę, że Tiffany jest zimno więc przytulam ją do siebie i oddaję swoją bluzę.
Idziemy do domku w lesie i rozmawiamy o wszystkim. Wchodzimy do sypialni na piętrze i siadamy na łóżku. Nagle zaczął się trochę niezręczny temat. Spytałem się Tiff czy kiedyś to robiła. Popatrzyła się na mnie i powiedziała
-Nigdy
-Dlaczego? Tylko wiedz że to nie jest propozycja
-Dobrze rozumiem, nie robiłam tego ponieważ nie było w moim życiu jeszcze chłopaka, który byłby na tyle wyjątkowy, nie chcę aby to było coś prostackiego, tylko upust jakiegoś zwierzęcego instynktu, chcę żeby to było coś wyjątkowego.
-Czy ja jestem wyjątkowy?
-Jesteś.
Tiff mnie spytała:
-Chciałbyś to ze mną zrobić?
-Jeżeli ty chcesz to ja też. Chyba że nie jesteś gotowa
-Jestem
 -No dobrze, ale jak będziesz chciała żebym przestał to powiedz
-Dobrze.
 Czułem że jest spięta no ale w końcu się jej nie dziwie. Zaczęliśmy się całować. Dotykałem ją delikatnie, widzę że nie chcę żebym przestawał. Zdejmuję z niej powoli ubrania ona robi to samo. Nie przestajemy się całować. I nagle stało się. Całe wydarzenie nie było takie o jakim wspominali mi kumple w szkole, było inaczej niż w ich opowieściach, cieszyliśmy się swoją bliskością. Upajaliśmy się tymi chwilami
-Byłem delikatny?
-Oczywiście.

Jest to najwspanialszy dzień w moim życiu. Leżymy obok siebie przykryci tylko kocem. Ona kładzie głowę na mojej piersi i zasypia,  ja też powoli odpływam. 

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział 14

Kiedy dzwonie dzwonkiem widzę, jak najpiękniejsza twarz na świecie znika z okna.
- Cześć Tiffany.
-O Boże jak pięknie wyglądasz.
-Dziękuję ty też. Mogę wejść.
-A na pewno tego chcesz ?
-Raczej tak.
Wchodzę do przedpokoju, zerkam w stronę salony i widzę jej matkę. Na jej twarzy rysuje się zdziwienie i złość, jest wściekła, że miałem czelność nie usłuchać jej zakazu. Wstaje od stołu.
-Tiffany to dla ciebie.- mówię i wyciągam bukiet.
-Boże dziękuję. – mówi i przytula mnie. – Jesteś kochany.
I w tym momencie jej mama wchodzi do przedpokoju.
- Masz czelność przychodzić do mojego domu, mimo, że zakazałam ci się widywać z moją córką ?!
-Ale mamo…
-Nie Tiffany, widzę, że twój kolega nie rozumie jak się do niego mówi normalnie. Wyjdź!
-Nie. – mówię tylko i widzę taką złość na twarzy jej matki, że podejrzewam, ze zaraz wybuchnie.
-Wynocha!
-Nie mam takiego zamiaru. – mówię łagodnie.
-Już jeden gnojek kiedyś kochał moją córkę a potem złamał jej serce, nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić!
-Tyle, że ja nie jestem takim gnojkiem.- mówię i zaczynam krzyczeć. -Nie zostawię jej nigdy, kocham ją za to jaka jest, nie zostawię jej bo jest chora, jak się kogoś kocha to nie rani się go, ja nie jestem już dzieckiem wiem jak boli strata z powodu raka i nie boję się tego, że stracą ją niedługo, chcę przez ten czas być przy niej i dawać jej tyle szczęścia ile mogę i pani tego nie zmieni, zabraniając mi się z nią spotykać rani pani mnie i swoją własną córkę,! NIE ZOSTAWIĘ JEJ !
Z twarzy matki Tiff mogę wywnioskować, że jest bardzo zdziwiona. Nie wie co powiedzieć. W końcu mówi:
-Przepraszam, za to jak cię postrzegałam na początku dopiero teraz widzę jak bardzo ją kochasz i jak bardzo ci na niej zależy. Wybacz mi to zachowanie. – mówi a ja widzę po niej skruchę.
Nie wiem czym zasłużyłem sobie na takie traktowanie, ale na pewno już mam to za sobą. Wiem, że jej matka zabije mnie jeżeli złamię jej serce.
Tiffany przytula się do mnie, a ja opieram głowę o jej ramie.
-Też cie kocham. - szepcze, a ja wtulam się w nią.- Czuję jak bije twoje serce i nie chcę aby przestało kiedy moje przestanie- szepcze do mnie.- Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwy kiedy odejdę, że znajdziesz sobie kogoś i pokochasz go tak jak mnie.
-Nie mogę ci tego obiecać i ty nie odejdziesz. Nie, choćbym miał szukać światami to znajdę lekarstwo. Nie pozwolę ci odejść nie tak szybko.
        Idziemy po schodach do jej pokoju.
Siadamy na jej łóżku. Ona bierze moją twarz w dłonie i mówi słowa których nie chciałby usłyszeć nikt.
-Został mi miesiąc, przy dobrych wiatrach dwa.
-Nie…
-Ciii. Chcę ten czas wykorzystać maksymalnie, chcę być z tobą szczęśliwa. Zróbmy coś szalonego proszę cię. Nie chcę tkwić w domu i umierać powoli, nie chcę czuć jak ucieka ze mnie życie. Chcę żyć ze świadomością, że coś robię, że spełniam marzenia i nie chcę siedzieć bezczynnie i myśleć o śmierci, o tym, że ona pochłonie mnie niedługo.
-A więc co zrobimy najpierw.
-Zawsze marzyłam o tatuażu.
-Kiedy to zrobimy?
-Dzisiaj, zaraz, teraz.
-Dobra tylko wstąpmy do domku w lesie przebiorę się.
-Dobrze.
        Wybiegamy z domu. Biorę ją na barana i biegnę do lasu. Szybko się przebieram i biorę pieniądze. Idziemy do miasta.
-Skąd wiesz jak to jest stracić kogoś przez raka.
-Mój ojciec umarł prawie rok temu na raka płuc, pali papierosy i to pewnie przez to.
-Przykro mi.
-Nic się nie stało.
-Wiesz co kocham twój uśmiech.

-Dziękuję- mówię i się uśmiecham.- Skoro sprawia ci to przyjemność to mogę się uśmiechać cały czas.