Budzę się bardzo wcześnie jak na mnie z przeczuciem,
że zdąży się dzisiaj coś bardzo dla mnie ważnego. Mam złe przeczucia. Powoli
zwlekam się z łóżka i sprawdzam godzinę. Jest 7, a do lekarza mam na 14.
Sprawdzam też telefon i widzę migający symbol, oznakę tego, że przyszedł SMS.
„Dzisiaj pod lasem o 14. Co ty na to?” JW. Z wielkim bólem serca muszę odpisać,
że nie mogę. Nie chcę tego robić, ale i tak mam zamiar się dzisiaj z nim
spotkać. „ Nie mogę o 14 ale możemy spotkać się o 18. Pasuje ci?”. Po chwili
James napisał „no pewnie”.
Czas
dzisiaj leci jak szalony, prawie nic nie robiłam przez cały poranek, oprócz
myślenia co mi może być. Więc wychodzę z domu o 13.30 i idę na pieszo do
szpitala. Nie ma nikogo w kolejce więc wchodzę do gabinetu. Doktor każe mi
usiąść.
-Nie będę owijał w bawełnę. Masz białaczkę w dość
rozwiniętym stadium, ratuje cię tylko przeszczep, ale nie wiadomo czy się
przyjmie, niestety ale wątpię w powodzenie tej operacji -mówi doktor.
Przez pierwszą chwilkę nie dociera do mnie powaga ty
słów. Jestem poważnie chora, za kilka miesięcy mogę już nie żyć, dlaczego ja?
Znów rak dlaczego? Zaczynam płakać, wręcz zanoszę się płaczem w gabinecie.
Dopiero po dłuższej chwili uspokajam się na chwilę ale tylko po to, żeby
zadzwonić po mamę i poprosić ją aby przyjechała po mnie bo nie dam rady sama
wrócić.
Moja
mama przyjeżdża bardzo szybko, lekarz kazał mi przekazać jej informacje w domu,
żeby pod wpływem emocji nie spowodowała wypadku, ale mama koniecznie chce
wiedzieć co mi jest, a ja bardzo chce jej powiedzieć lecz nie mogę.
Płaczę
całą drogę do domu, teraz rozumiem to moje zmęczenie, siniaki pojawiające się
bez przyczyny, bladość. Białaczka.
Gdy
tylko wchodzimy do domu mówię mamie, że jestem chora, że nie da się mnie
wyleczyć. Płaczemy razem. Ja wtulona w jej pierś niczym mała dziewczynka która
wywróciła się na rowerze i zdarła sobie kolano, a potem poleciała wypłakać się
do mamy. Tylko, że tym razem to nie jest tylko zdarte kolano tym razem mogę
umrzeć. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak straszna jest śmierć, jak bardzo
nie chcę umierać. Boże ja mam dopiero 17 lat! Ja głupia rozmyślałam o dalekiej
przyszłości, o tym gdzie będę pracować za 10 lat, a teraz moją jedyną
przyszłością są następne dni, tygodnie, może kilka miesięcy. Znów łkam. Cały
dzień przepłakuje, nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że niedługo umrę.
Wieczorem gdy opanowałam się i przestałam płakać słyszę dźwięk dzwonka w moim
telefonie. Patrzę na wyświetlacz. To James. Nie wiem czy się nie rozpłaczę gdy
usłyszę jego głos ale i tak odbieram.
-Halo.
-Halo piękna, czemuż to cię nie zobaczyłem dzisiaj
pod lasem?
-Nie mogłam.- czuje jak głos mi się załamuje.
-Płakałaś, dlaczego?
-To nie jest rozmowa na telefon.-Jutro na ścieżce do
lasu o 11. Co ty na to ?
-Pewnie, tylko przyjdź.-mówi to i śmieje się do
słuchawki.
Dopiero
po chwili zauważam, że nazwał mnie
„piękną”. Uśmiecham się. Postanawiam, że będę silna i nie poddam się bez walki.
Znów kładę się wcześniej. Oczy pieką mnie niemiłosiernie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz